niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 11

*Emily*
Jednak moje myślenie czasem do czegoś się przydawało, byłam z siebie dumna.
- Justin!- krzyknęłam, gdy chłopak pakował moje rzeczy.
- Co się stało?- lekko się wystraszył.
- Powiedział, że to jego ulubione miejsce co nie?- zaczęłam i miałam nadzieję, że on wie o czym mówię.
- Ii..?- ale jednak Justin nic nie wiedział.
- Miejsce, w którym prawie zostałam zgwałcona- zaczęłam- może o to miejsce chodzi?
Justin wstał z ziemi i bardzo spoważniał.
- Wiesz, może masz racje- pokiwał głową- to na co czekamy?
- Jedziemy tam- powiedziałam pewna i szybkim krokiem zeszłam na dół trzymając Justina za rękę.
*
Siedzieliśmy w aucie, bałam się znowu przyjechać w tamto miejsce, ale to moja siostra ja muszę wiedzieć, czy ona tam może się znajdować czy też nie.
- Jesteśmy- powiedział- dasz radę?- zapytał zatroskany.
- Dam, dla niej dam radę- powiedziałam stanowczo.
Wysiadłam z auta i szłam przez krzaki, dokładnie zatrzymałam się w miejscu, w którym to wszystko się wydarzyło, obok muru leżał mój roztrzaskany telefon.
- Tyle z niego zostało-powiedziałam do Justina pokazując palcem na szczątki urządzenia.
Rozglądałam się na wszystkie możliwe strony.
- Chelsea!- krzyczał Justin, swoją drogą byłam mu wdzięczna, że tak się w to zaangażował i ze mnie nie zostawił.
- Chelsea!- powtórzyłam po nim- pójdziesz w prawo, a ja w lewo okej?- nie czekałam na odpowiedź.
Niby taki mały lasek, a można się w nim zgubić, gdzie ona może być, tak cholernie teraz żałowałam tego, że tak ją potraktowałam gdybym jej nie uderzyła to nic by się takiego nie stało.
*
Szukaliśmy ją z 30 minut, w całej okolicy, może to jednak nie było to ulubione miejsce już był na prawdę wolała, żeby to było to, co jeśli ona gdzieś leży i się wykrwawia.
Zaczęłam płakać.
- Przepraszam cię siostrzyczko- mówiłam sama do siebie.
Nagle poczułam pod stopą coś miękkiego szybko popatrzyłam się w duł i zorientowałam się,że to czyjaś ręka wstawała spod krzaków.
Zaczęłam głośno piszczeć, jednak postanowiłam podnieść krzak, strasznie się trzęsłam, serce trzaskało tak głośno, że słyszałam je nawet podczas pisku.
- Emi!- usłyszałam głos Justina gdzieś z oddali- gdzie jesteś kochanie?!
- Tutaj!- krzyczałam i machałam i wtedy dostrzegłam sylwetkę mojego chłopaka.
- Co się stało?- podbiegł i zapytał
- Popatrz- pokazałam palcem na rękę wystająca spod krzaków i odwróciłam głowę- boję się podnieść krzak.
- Ja go podniosę- powiedział- to może być ona.
- Boje się- powtórzyłam.
- Kochanie- wziął moją twarz w dłonie- musimy to zrobić- popatrzył mi w oczy- po prostu się odwróć.
Słyszałam tylko szelest krzaka i słowa Justina " o mój boże"
- Co się stało?- odwróciłam się spoglądając na osobę leżącą na ziemi, to była Chelsea, kiedy ją zobaczyłam straciłam grunt pod nogami i szybko zaczęłam płakać.
- Ona..- mówiłam przez łzy- ma oszpeconą twarz- mówiłam patrząc na moją siostrę, która praktycznie " nie miała twarzy" była pokryta krwią miała na buzi bardzo dużo ran.
- Czy ona żyje?!- wyłam.
Justin sprawdził jej puls na ręku.
- Żyję- kamień spadł mi z serca.
- Dzwoń na pogotowie- powiedziałam szybko i oddaliłam się od tego miejsca jak najdalej, nie mogłam na to patrzeć, ona zawsze miała taką śliczna twarz, komuś zaczęło to przeszkadzać..
*
Po 15 minutach na miejsce dojechało pogotowie, staliśmy z Justinem przy ulicy by ich tam zaprowadzić.
- Trzeba przejść przez ten lasek- powiedział Justin do ratownika- Czy może pani jej podać jakieś leki uspokajające- powiedział już do innego ratownika.

*Justin*
Zaprowadziłem ich na miejsce.
- O boże- powiedział do mnie mężczyzna- czy to pańska dziewczyna?
- Nie to siostra mojej dziewczyny.
- Wie pan.. niech jej pan tego nie mówi- zaczął a ja już się bałem.
- Jej siostra już nie będzie wyglądać jak dawniej, są małe szanse.. na prawdę małe..
Popatrzyłem na niego, wiedziałem jak Emi kocha siostrę, czym prędzej czym później się o tym dowie, szkoda mi jej.
- Jest aż tak źle?
- Proszę pana głupio się pan pyta, niech pan sam spojrzy, po tym będzie mnóstwo blizn.
- Boże- wyszeptałem zakrywając usta rękami.
- Lekarz powie państwu wszystko w szpitalu.
Pokiwałem głową.
- Powiadomimy matkę tej dziewczyny.
- Koniecznie- powiedziałem.
Zabrali Chels na nosze i przykryli folią. Ciężko się na to patrzyło, a co dopiero musiała czuć Emily.
- Proszę się przesunąć- powiedział do Emi, która od razu podbiegła do swojej siostry.
- Do jakiego szpitala ja wieziecie?
- Centralnego.
- Justin jedziemy tam natychmiast.
- Dzisiaj i tak państwo się nic nie dowiedzą- powiedział obojętnie jeden z facetów.
- Ale ja muszę..
- Proszę pani proszę iść do domu i się wyspać, wszystkim się zajmiemy, jest w dobrych rękach.
- Zawsze tak się mówi, a potem ludzie umierają.
- No pani obecność na pewno jej nie pomoże.
- Jest pan bezczelny!- krzyczała do faceta.
- Tak tak- powiedział i zamknął drzwi karetki.
- Widziałeś to?- powiedziała do mnie.
- Straszny był.
- Debil!- krzyczała za karetką.
- Chodź Emi, jedziemy do domu.
- Nic tu po nas- powiedziała i ruszyła w stronę auta.
*
Była dopiero 12:00, było tak wcześnie, a Emi już tyle przeżyła. Nie miała nawet chwili wytchnienia.
- Kochanie- przytuliłem ją, jednak ona zmarnowana mnie odepchnęła.
- Na prawdę nie mam na to ochoty- powiedziała nawet na mnie nie patrząc- idę spać.
- Ale jest dopiero 12:00.
- Czas już nie ma dla mnie znaczenia.
Patrzyłem jak tylko wchodzi na górę i zamyka się w pokoju, to był okropny widok, jak twoja dziewczyna powoli zaczyna zamykać się w sobie, już na nic nie ma ochoty i na nic nie ma siły.. już nie umie się cieszyć, kiedyś co chwilę się śmiała, widziałem na korytarzu. Ona na prawdę potrzebowała chwili spokoju, tylko zaniepokoiło mnie to, że zamknęła się od środka.

*Emily*
- Kurwa- szepnęłam do siebie- co za życie- runęłam na łóżko, chciałam tylko zasnąć i już się nie wybudzić. Już nie miałam poparcia w ty świecie.
Weszłam do łazienki, bo przypomniałam sobie, że miałam w szafce schowaną wódkę jeszcze z zeszłorocznego sylwestra, schowałam ją tam, żeby mama nie widziała i stoi do dzisiaj.
Szybko ją odkręciłam i wzięłam łyka, poczułam uczucie jakby oczyszczenia, trochę skrzywiłam się i piłam dalej.
- Emi- ktoś zapukał w drzwi mojego pokoju, to był Justin.
- Tak?- zapytałam
- Śpisz?- zapytał przejęty.
- Właśnie zasypiam.
- Jak się obudzisz, to zejdź proszę.
- Jasne, zejdę.
Gdy usłyszałam jak Justin schodzi po schodach wzięłam kolejnego łyka, i tak piłam jeden za drugim, aż w końcu skończyła się cała butelka.
Gdy wstałam poczułam,że się chwieje, ale poczułam też radość, chwyciłam klamkę od drzwi i szybkim ruchem otworzyła drzwi, stałam w nich z rozłożonymi rękami.
- Idę w świat!- krzyknęłam.
- Nigdzie nie idziesz- powiedział wkurzony Justin i podszedł na górę.
- Puść mnie! Ja idę.
- Mówię, że nigdzie nie idziesz- złapał mnie i wprowadził do pokoju.
- Ale ja chcę, pozwiedzać!
- Ty chcesz spać- powiedział przykrywając mnie kocem.
- Nie spać, zwiedzać!
- Obiecuje, że kiedyś pozwiedzasz.
- Ale na pewno?
- Na pewno na pewno- powiedział obojętnie.
- To git, umówieni jesteśmy?
- Skąd miałaś alkohol?- zlekceważył moje pytanie.
- Miałam i już.
- Idź spać- powiedział ściągając spodnie.
- Będziemy się ruchać?- zapytałam zadziornie.
- Nie będziemy- pocałował mnie w czoło kładąc się koło mnie.
Byłam tak bardzo napita, że momentalnie zasnęłam.
* OKOŁO 18:00- NIE!- krzyknęłam, co oczywiście spowodowało moje przebudzenie.
- Co się stało?- szybko zerwał się Justin, który też zasnął.
Wyszłam z łóżka.
- Ja piłam!-krzyczałam - Justin ja piłam!
Justin spuścił wzrok.
- Do czego doszło?
- Do niczego.
Gdy to powiedział ulżyło mi.
- Przepraszam, że musiałeś widzieć mnie w takim stanie.
- Kochanie, nic się nie stało- podszedł i mnie przytulił.
- Zawsze powtarzałam- krzyczałam u w jego umięśnioną klatkę piersiową- że alkohol to nie jest żadne wyjście, a tutaj proszę sama się do niego odniosłam.
- Ciii- przyciskał mnie do siebie jeszcze bardziej.
- Justin- zaczęłam- czy my możemy już jechać do ciebie?- zapytałam.
- Na prawdę chcesz?- wyczuła w jego głosie zdziwienie co trochę zbiło mnie z tropu.
- Czemu pytasz takim tonem?- spytałam trochę zdenerwowana.
- Myślałem, że nie chcesz, tyle przeżyłaś, dlatego nawet nie pytałem, czy chcesz do mnie iść.
Podeszłam szybko i go przytuliłam, na co on wyraźnie się zdziwił, ale szybko objął mnie rękami.
- A to za co?- zapytał szczęśliwym głosikiem.
- Za to, że na mnie nie naciskałeś, sam powiedziałeś, że chciałeś bym została w domu bo to jest jednak mój dom, Dziękuję ci.
- Nie ma za co- zaśmiał się i pocałował mnie w czoło, staliśmy tak z 2 minuty.
- Ale teraz serio koniec, chodźmy do ciebie, chcę odpocząć od tego domu.
Zaśmiał się- wszystko dla mojej księżniczki.
Znowu poczułam motyle w brzuchu, mogły by już wylecieć.
*
Justin schodził z moją walizką bo schodach, widziałam że nie było mu lekko.
- Pomóc ci kochanie?- zapytałam i zaśmiałam się pod nosem.
- Nie, no przestań- popatrzył na mnie obrażony.
- Okej- podniosłam ręce w geście obronnym.
Stałam pod ścianą , zaplotłam ręce i patrzyłam na mojego ukochanego rycerza z walizką i torbą schodzącego po schodach.
- I co doszedłem- powiedział.
- Dobrze,że dochodzisz do końca- przygryzłam dolną wargę i pocałowałam go w usta, a Justin zaczął się śmiać.
- Ty zboczuszku- klepnął mnie w tyłek
Odwróciłam się i pokazałam mu środkowy palec i posłałam lekki uśmieszek.
*
Justin pakował jeszcze moje torby i walizki do bagażnika, a ja już siedziałam w aucie i na niego czekałam.
- Już jestem- powiedział wsiadając do auta.
- Mogę twój telefon? - zapytałam- chcę napisać do mamy.
- Jasne- wyciągnął z kieszeni telefon i mi podał,
- Albo zadzwonię- uśmiechnęłam się.
- Twoja wola- zaśmiał się Justin odpalając auto.
Moja mama nie podnosiła telefonu.
- Kurdę, nie odbiera- powiedziałam.
- Spróbuj jeszcze raz- powiedział Justin wykręcając auto.
Wykręciłam numer i po dwóch sygnałach odebrała moja mama.
- Halo?- powiedziała.
- Czemu nie odbierałaś?- od razu zaatakowałam ją pytaniem.
- Jestem w drodze, specjalnie się musiałam zatrzymać, bo nigdy nie dzwonisz tak o.
- Jadę już do Justina.
- Już dziś?- spytała.
- Tak, skąd mam wiedzieć, że ten wariat nie ma jakiejś wysługi wśród ludzi, albo,że sam tam nie przyjedzie.
- Przecież już siedzi- powiedziała spokojna.
- Skąd wiesz, że nie ucieknie?- Podniosłam ton.
- Kochanie..
- Nie ważne- przerwałam jej bo czułam,że ta rozmowa zejdzie zaraz na niepotrzebne filozofie- wiesz już o Chels, prawda? Kiedy będziesz do niej jechać?
- Ja nic nie wiem, co się stało? Gdzie jechać? Co z nią?!- zaczęła się denerwować.
- Mamo, teraz ci tego nie powiem.
- Masz mi teraz wszystko powiedzieć, rozumiesz?!
- Przez telefon.
- Co z tego?! Gadaj co z nią?!
- On ją napadł..
- Ten skurwiel! Co jej zrobił.
- Ona..- zaczęłam.
- Co ona?!- matka zaczęła płakać.
- Ona.., ma oszpeconą twarz.
- Boże!- krzyczała- to nie może być prawda.
- Szpital miał do cholery cię zawiadomić- krzyczałam ze złości do tego szpitalika cholernego,
- Emi, słabo mi.
- Mamo!- krzyczałam- Mamo! Gdzie jesteś?!
- Koło parku..- powiedziała, a w słuchawce usłyszałam pikanie.
Weszłam w trans osłupienia, gapiłam się na telefon i nie wiedziałam co się dzieje.
- Emi w porządku?- zapytał.
- Jedź do parku!- krzyknęłam.
- Co się stało?- pytał przestraszony.
- Nie pytaj, tylko jedź.
*
Dojechaliśmy do parku, szybko wysiadłam z auta i biegłam chodnikiem wzdłuż drzew.
- Mamo!- krzyczała- Justin, Justin szukaj białego auta- mówiłam potrząsając nim.
- Tamtego?- pokazał palcem na auto stojące bardzo daleko od nas po drugiej stronie.
Szybko przebiegłam na drugą stronę i biegłam ile sił w nogach, a Justin za mną.
Gdy w końcu dobiegłam zaczęłam pukać w szybę, chociaż ku mojemu zdziwieniu nikogo nie było w środku.
- Gdzie ona jest?!- pytałam cała zapłakana i rzuciła się na Justina.
- Co się stało? Powiesz mi?- pytał.
- Justin, ona zasłabła, ale jej tu nie ma!
Nagle usłyszałam kaszlnięcie 5 metrów od auta. Szybko tam poszłam, czułam,że to może być ona, ale czemu nie leży w aucie, ja myślałam, że coś jej się stało,
- Mamo!- krzyknęłam zaszokowana kiedy zobaczyłam mamę z papierosem.
- O Emi!- szybko go ugasiła i chciała podejść mnie przytulić.
- Mamo, przecież ty nie palisz- odsunęłam się od niej.
- Ale ja się zestresowałam- powiedziała.
- Ale ja myślałam,że ty zasłabłaś, że nie zdąże.. a ty sobie palisz.
- Zdawało mi się, że jest mi słabo- powiedziała- Jutro pojedziemy do Chels- złapała mnie za ręce.
- Ja pojadę z Justinem, a ty dojedziesz- powiedziałam spokojnie, sama się zdziwiłam, że byłam taka spokojna, może dlatego, że mieliśmy już za dużo problemów nie chciałam wywoływać kolejnej awantury.
- No okej, możemy tak zrobić- uśmiechnęła się do mnie.
Na prawdę nie wiedziałam czemu jest jej tak do śmiechu, córka leży w szpitalu, a druga leci jak głupia bo myśli, że jej matka wyzionęła ducha w aucie, a tym czasem ona sobie spokojnie pali papieroska.
- Dobra, to ja już będę jechać z Justinem, a ty jedź do cioci- mówiłam powoli, bo na prawdę bardzo ciężko było nagle nie wybuchnąć.
- Ale Emily,,
- Nie! Masz jechać do cioci i tyle- powiedziałam podniesionym tonem.
Mama tylko westchnęła.
- Sama to wymyśliłaś- wypomniałam jej- masz jechać do cioci bo będę się martwić- skończyłam- jeszcze dzisiaj do niej zadzwonię i spytam czy jesteś- groziłam jej.
- Dobrze, pojadę, żebyś była spokojniejsza.
Na siłę udało mi się uśmiechnąć, ale na prawdę, żeby wiedziała, że na siłę.
Stanęłam jeszcze na chodniku i czekałam aż odjedzie.
- Kochanie, co się stało?- podszedł Justin i złapał mnie w tali.
- Justin, ja już sama nie wiem- powiedziałam , bardzo szczerze, ostatnie dni są takie zakręcone, że sama się gubię, każdy jakby nagle był z innego świata. A może ja jestem...inna.
-------------------------------------------------------------
Kolejny!
Zdaję sobie sprawę, że może być trochę pogmatwany.
Jakoś tak zawsze mi wychodzi :D
Ale mam nadzieję,że się spodoba.
Mogę zrobić dedyki ;p
Jakoś urozmaicić
Komentujecie-Motywujecie <3



3 komentarze: