sobota, 2 stycznia 2016

Rozdział 2

*Justin*
- Justin, jak to?
- No ale co?
- Głupio pytasz!- krzyczał
- Nie krzycz w szkole jesteśmy.
- Ale było już tak dobrze.
- Ale chwilowo czułem, że jest okej.
- Nie było?
Pokiwałem głową na boki.
- Ale..
Joe nie dokończył bo zadzwonił dzwonkiem, teraz akurat miałem matematyke, pierwszy raz się tak ucieszyłem na lekcje, już nie miałem ochoty rozmawiać na ten temat.
- Cześć Joe- powiedziałem i poszedłem.
Odetchnąłem z ulgą kiedy już stałem pod salą.

*Emily*
Teraz miałam geografie, musiałam na niej siedzieć z jakimś Joe. Megs siedziała ławkę przede mną, kiedyś pani nasz przesadziła i tak zostało do dziś.
Jednak jego jeszcze nie było go ba lekcji, dziwne widziałam go dzisiaj, rozmawiał z tym całym Justinem.
Nagle Megs odwróciła się i dała mi karteczkę.
Dalej przejmujesz się tym chujem?
Wywróciłam oczami
Ty ciągle o tym samym?
Widziałam, że pani się na nas patrzy, więc szybko popatrzylam się na okno.
- Dzień dobry, trochę się spóźniłem.
- Trochę tak, proszę siadać.
Joe uśmiechnął się do mnie.
- Hej
- No cześć.
- Przegapiłem coś?
- Nie..
- Dobrze teraz sprawdę zadanie- powiedziała nauczycielka.
- Akurat trafiłeś- powiedziałam z lekkim uśmieszkiem.
Megs szybko podrzuciła kartkę, która spadła pod krzesło. Musiałam się po nią schylić.
Justin jest debilem dlatego muszę ciągle poruszać ten temat.
Najgłupszy argument jaki kiedykolwiek słyszałam.
Położyłam ja otwartą na moim zeszycie.
- Emi- usłyszałam z ust Joe.
- Tak ?- powiedziałam miłym głosem dalej pisząc w zeszycie.
- Terry ale to masz dalej źle zrób jeszcze raz, a klasę proszę o sprawdzanie z nią- powiedziała głośno nauczycielka. Oboje się na nią popatrzyliśmy.
- Wiem, że nie powinienem- szepnąl Joe- ale popatrzyłem na tą karteczkę.
Popatrzyłam na niego.
- I znam Justina lepiej niż ci się wydaje, nie powinnaś go oceniać.
- Nie rozumiem?
- Nazwałaś go debilem.
- Joe nie powinno cię to obchodzić, a po drugie to nie ja.
- Jak to?
- To Megs, wyjatkowo ją wkurwił.
- Proszę za nim zgodzisz się z tym zdaniem musisz go poznać.
- Nie mam zamiaru, a poza tym nie wtracaj się.
- Jasne.
Joe jest czasem bezpośredni, ale wkurzał mnie tym, że zawsze wtykal nos w nie swoje sprawy. Zawsze Megs oddawała kartkę po chwili słyszałam "Emi bo ja spojrzałem na kartkę, o co z tym chodzi" albo "Spojrzałem na kartkę, czy coś nie tak?"
Sory ale nic go to nie powinno obchodzić.
Kiedy skończyłam wszystkie lekcje to było jak zbawienie.
Pożegnałam się z Megs, która miała jeszcze jakieś lekcje dodatkowe i wyszłam ze szkoły, już chciałam dojść do domu w spokoju, oczywiście nie napotkać Biebera, bałam się go.
Zadzwoniła do mnie mama.
- halo?
- Emi?
- Chyba tak?
- Proszę byś była dzisiaj o 18 w domu.
- Okej będę.
Rozłączyła się i dobrze nie miałam teraz ochoty z nią rozmawiać.
Gdy podeszłam do domu byłam w szoku.
-Chels!Chels!- wrzeszczałam ujrzawszy moja siostrę na balkonie z jakimś chłopakiem, który chciał ją zepchnąć.
Szybko otworzyłam drzwi i wbiegłam po schodach do pokoju.
- Zostawa ją bydlaku!- rzuciłam się na niego, jednak on mnie odepchnął i wpadłam na ściane. Jednak nie poddałam się tak szybko, musiałam ratować swoją siostre.
- Emi!- krzyczała Chels.
- Nie martw się kochanie.
- Puść ją- złapałam go tak mocno i rzuciłam przez cały pokój tak, że wpadł na szafkę i zbił lampę.
- Wypierdalaj, tam są drzwi.
Wybiegł przestraszony.
- No i po sprawie- mówiłam dumna- jesteś ju..Co ty robisz?!- krzyknęłam widąc moją siostrę stojącą za barierką balkonu.
- Ja nie chcę żyć.
- Zejdź!
- On był obrzydliwy, kazał mi ćpać.
- Proszę wejdź tu, nie chcę cię tracić- złapałam ją za rękę.

*Justin*
W domu jak zwykle było pusto, nie dziwiło mnie to ani trochę, żyłem w nim sam. Wszedłem do swojego pokoju i totalnie się załamałem.
ILE TU BUTELEK?!
Teraz ogarnąłem co tu się dzieje.
- Trzeba to posprzątać- powiedziałem sam do siebie i złapałem za butelki i zacząłem wynosić po dwie do kubła przed domem.
Nagle zadzwonił telefon
- halo?
- Justin dziś nie będzie mnie na noc w domu.
- Nic dziwnego.
- Justin..
- Co?
- Mam tego dość, ja pracuje by były pieniądze..
- Ale mamy ich dużo, tylko nie mamy siebie.
Zaniemówił
- Wiesz co kończe.
Rozłączyłem się, wyciszyłem telefon i rzuciłem go na kanapę.
To były ostatnie dwie butelki, skoro ojca nie będzie to na pewno gdzieś wyskocze, nawet gdyby był to miałby to w dupie.
Pójdę na jakąś imprezę, ale się nie upiję. Obiecuję sam sobie.
Wróciłem po ten telefon i zauważyłem, że mam dwa połączenia nieodebrane od taty, jednak nie miałem ochoty rozmawiać.
Wykręciłem numer do Joe.
- Justin?
- Jaa!
- Odezwałeś się, już myślałem, że mnie unikasz.
- Tak było, ale teraz dzwonie bo chcę wyskoczyc na melanż.
- I to rozumiem. Ale nie myśl se, że się najebiesz jak świnia.
- A zdziwie cię, chcę byc trzezwiutki.
- Halo Justin to ty?
- Jaa!
Zaśmieliśy się oboje.
- O której?
- O 19 jest coś na plaży. Jane robi.
- A no tak!
- Idziemy.
- To widzimy się na plaży.
- Dobra, nara.
W końcu się rozluźnie, a nie ciągle będę siedział albo pił, może akurat kogoś wyrwe, albo nie co było by bardzo prawdopodobne nikt nie chce żebym z nim rozmawiał przez nich.. Ale Jane zawsze była dla mnie miła, zawsze się lubiliśmy i na pewno nie miała by nic przeciwko gdybym pojawił się na imprezie.

*Emily*
Chels siedziała na lóżku dalej w szoku.
- Co tu się stało?- pocieszałam ją.
- On tu przyszedł..
Słuchałam ją uważnie.
- I powiedział, że szuka naszej mamy.
- Naszej mamy?- nie ukrywałam zdziwienia.
- Mówił- zaczęła płakać- że jest jej chłopakiem.
- Nie wierzę- otworzyłam usta.
Na pewno dlatego rodzice się rozwodzą
- Ale to nie wszystko..
- A co jeszcze?- objęłam ją ramieniem.
- Mówił, że jak powiem jej co chce z nią zrobić, to..
- To?
- Mnie zabije.
Nie mogłam w to uwierzyć.
- Siostrzyczko, nie przejmuj się wierzysz jakiemuś facetowi, który nagle z niewiadomo skąd przyszedł mówi, że jest chłopakiem matki i jeszcze, że cię zabije.
- On.. brzmiał, wiarygodnie.
- Nie przejmuj się- przytuliłam ją- wszystko wyjaśnimy z matką, dzwoniła, że mam być na 18:00 w domu więc pewnie ona też będzie i powiemy jej.
- Ale on mnie zabije..
- Nikt cię nie zabije, jestem przy tobie.
Przytuliła się do mnie, a ja przytuliłam się do niej i głaskałam ją po włosach.
Chwilę po 18:00
Zadzwoniła do mnie Mama
- Kochanie trochę się spóźnie.
- Zauważyłam, ale spoko nic się nie stało.
- Zaraz będę.
Chelsea, już się trochę uspokiła, całe szczęście bo przez 2 godziny siedziała sama w pokoju.
- O której będzie?- spytała schodząc po schodach.
- Zaraz, podobno.
- No to dobrze- podeszła i mnie przytuliła bardzo szczęśliwa.
- A co ty taka szczęśliwa, zaledwie 2 godziny temu chciałaś się zabić.
- To był impuls. Wystraszyłam się tego wszystkiego.
- Czyli powiesz mamie?
- Tego nie powiedziałam..
- Chels musisz! Jak jest tak jak mówił, że jest jej partnerem to musisz.
Usłyszałyśmy otwierajace się drzwi
- Cicho- szepnęłam.
- Cześć dziewczynki- usłyszałyśmy głos, ale nie mamy to był tato.
- Hej- rzuciłam.
- Mama już jest?
- Jak widać nie.
- Jak zwykle się spóźnia, pewnie..a nie ważne
- Pewnie,co?
- Cześć już jestem- krzyknęła mama.
- W końcu- powiedziała Chelsea.
- A więc po co chciałaś, się spotkać o 18?
Ta o 18 już jest 18:43.
- Musimy wam coś przekazać.
- Słuchamy uważnie.
- Jak wiecie ja i tato się rozwodzimy- pokazała palcem na siebie i tate.
- Ale mimo to nie przestaniemy was kochać- powiedział tato.
- Tak- przytaknęła mama.
- Ale tak postanowiliśmy..
- Dobra, czekajcie. Czemu się rozwodzicie?
Byłam ciekawa tego powodu.
Spojrzeli po sobie.
- Mama zakochała się w kimś innym.
- Ahh.. zakochała się?- spytała Chels.
- Tak, po prostu z tatą już się nie zaskakujemy i nie dogadujemy.
- Wiesz co Mamo? Po pierwsze zdradziłaś tatę...
- Emi, kotku.
- Nie. Po drugie mam nadzieje, że twój nowy pratner cię zaskoczy, jak nas dzisiaj- wstałam z kanapy.
- Emily!- krzyknęła Chels.
- Przepraszam Chelsea, ale ona powinna o tym wiedzieć.
- O czym, przepraszam?
- Twój chłopak prawie ci dziś zabił córkę, wydaje mi się, że gdybym nie przyszła do domu to nie miała byś już córki.
- Mój chłopak?
- Tak twój, rozumiesz, że on jej groził, że ją zabije.
- On nie jest zły.
- On nie jest zły? Mamo czy ty się słyszysz?! Mam tego dość wychodze.
- Emi!- krzyknęła mama.
Ale ja już wyszłam z domu, biegłam ile sił w nogach po woli robiło się ciemno, a ja postanowiłam się zbuntować.
Szłam zdenerwowana, normalnie się we mnie gotowało, chciałam dojść do parku usiąść i sobie pomyśleć. Nie wiem czy dzisiaj będę w stanie logicznie myśleć.
Zadzwonil telefon to Megs
- Emi musisz przyjść na plaże będzie zajebista impreza, zaraz po ciebie przyjade.
- Nie ma mnie w domu.
- A gdzie?
- Meggi nie mam ochoty.
- Ojeju, co się stało kochana?
- Wszystko okej, tylko się śpiesze, zadzwonie potem.
- No dobrze.
Rozłączyłam się.
Ta impreza, niezły pomysł, albo nie?
Mimo to poszłam w kierunku plaży, może akurat mi się zachce iść do Jane.
-------------------------------
Oto kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Czekajcie na następne.

4 komentarze: