*Emily*
Co się dzieje? Chciałam tylko by ktoś mi to w końcu powiedział. Chciałam by ktoś stał obok. Chciałam by to był Justin..
Nie mogłam się ruszać i nie wiedziałam co się dzieje. Tak trudno było mi cokolwiek powiedzieć. Widziałam zarys ludzi..jakiś ludzi którzy krzątają się po pomieszczeniu.
Gdzie ja byłam? Szukałam odpowiedzi na te pytania.
- Emi- usłyszałam.
Słyszałam od czasu do czasu te słowa "Emi" albo "Emily"
Czy to byłam ja? Niech ktoś mi powie czy to byłam ja. Przynajmniej to już bym wyjaśniła. Usiłowałam sobie coś przypomnieć. Pamiętałam tylko wysokiego szatyna o czekoladowych oczach..był przystojny i wiem, że był Justinem.
Czy on był obok mnie? Czy siedział tutaj? Chciał tu siedzieć?
*Meggi*
- Emily- szepnęłam w stronę przyjaciółki, która miała szeroko otworzone oczy i wyglądała na prawdę przerażająco jednak dalej była piękna jak zawsze.
Doszły mnie słuchy, że Justin ją "zostawił". Nie chciałam w to wierzyć, kochał ją jak nikt inny i wiem, że to była ostatnia osoba, która mogła by ją zostawić. Wiem to, przecież zostawiła ją własna matka. Fakt..nikt nie wiedział gdzie on jest i nikt nie mógł się do niego dodzwonić. Może i wyjechał gdzieś na chwilę, ale na pewno nie NA ZAWSZE i na pewno nie przestał JEJ KOCHAĆ.
Podeszłam do doktora.
- Przepraszam czy mogę zamienić z panem kilka słów?- spytałam.
- Oczywiście, proszę mówić- powiedział ciepło.
- Wolę na zewnątrz, nie chcę by Emi to usłyszała- szepnęłam do niego.
- Justin?- spytał
Pokiwałam głową.
- Dobrze chodźmy- poprowadził mnie do drzwi i otworzył je po chwili. Wyszliśmy na korytarz.
- O co chodzi?- spytał.
- Bo..to pan rozmawiał z ojcem Justina?- lekarz opowiedział nam całą sytuację kilka dni wcześniej.
- No tak- kiwnął głową.
- Ja chciałam spytać..- zaczęłam- Czy on na prawdę ją zostawił?
Westchnął- Tak powiedział mi jego ojciec.
Popatrzyłam na niego.
- Że Justin do niej nie przyjdzie i że jej nie kocha. Ponoć się wyprowadzają.
Uniosłam brew do góry - Tego pan nie mówił.
- Że się wyprowadzają?- spytał banalnie- Możliwe, ale mówię teraz.
Teraz moje myśli wirowały. Skoro Justin się wyprowadza to znaczy, że na prawdę mógł ją zostawić. Ale czemu?
- Wspomniał też coś, że Justin złamał nogę.
Wytrzeszczyłam oczy. Nie mógł powiedzieć tego wcześniej?!
- Jak to?
- Nie wiem, kochana. Nie było mnie tam- nie wierzę, że mówił to z taką lekkością, jeszcze kilka dni temu strasznie to przeżywał.
- No dobrze, dziękuję- powiedziałam do lekarza i weszłam z powrotem do sali, jednak on poszedł gdzieś indziej. Pewnie do innego pacjenta.
Popatrzyłam na moją przyjaciółkę. Czemu to ona tu leży? Do cholery, nie mogę w to uwierzyć. Ciągle coś. A teraz jeszcze ten Justin. Cholera by go wzięła. Mówił, że tak ją kocha. Wieść o tym, że się wyprowadził wstrząsnęła mną. Myślałam, że to chwilowe, że nie ma go na miejscu, ale że wróci.
Owszem, wydało mi się to dziwne, że o takiej poważnej rzeczy opowiedział lekarzowi lekarz, a nie sam Justin. Jednak jeśli faktycznie złamał nogę i nie mógł rozmawiać wydało się to możliwe, a poza tym to był ojciec więc na pewno nie chciał źle dla syna. Po prostu się wyprowadzili.
Nie wiem..
Pogłaskałam ją po włosach.
- Justin- usłyszałam jej cichutki, łamliwy głosik.
Ciągle powtarzał tylko to jedno słowo.
Serce mi pękało..wiedziałam, że ona wszystko słyszy i nie mogłam przy niej palnąć żadnej głupoty. to mogło by ją zniszczyć do końca.
*Justin*
- No jedz co się tak gapisz?- spytał głupio ojciec.
Siedzieliśmy w jakiejś jebanej kawiarence , w której on sobie spokojnie jadł. Zajebiście.
- Idę do toalety- powiedziałem wstając od stołu.
- O nie mój drogi- powiedział wstając- Usiądź, a do toalety pójdziesz ze mną.
Cały czas łaził za mną. Bo wiedział, że byłbym w stanie zadzwonić na policję. Faktycznie chciałem to zrobić, ale nie mogłem.
- Przestań, ja mam 18 lat!- wrzasnąłem, a ludzie patrzyli się na mnie jakby nigdy nie widzieli krzyczącego nastolatka w kawiarni.
- Siadaj- syknął do mnie.
Nachyliłem się nad nim- Spierdalaj- warknąłem.
Wstał i szedł za mną jak cień. Wywróciłem oczami.
Nawet w nocy miałem zamontowany czujnik, a kiedy się ruszałem piszczał przeraźliwie głośno i dzięki temu on wiedział, że już wstałem.
Pojebane co nie?
- Przestań zachowywać się jak idiota, okej?- odwróciłem się gwałtownie.
- O co ci chodzi?
- Jeszcze pytasz o co chodzi, tak?- powiedziałem wkurzony- Nie będę odpowiadać za twoje czyny.Czy ty rozumiesz, że tam daleko leży moja nieprzytomna dziewczyna?
- Jak jest nie przytomna to wszystko jej jedno- zaśmiał się.
Nie wytrzymałem. Uniosłem rękę i z całej siły przywaliłem ojcu w lewy policzek- Jeszcze raz tak powiesz.
Odwróciłem się i dalej szedłem przed siebie. Oczywiście on za mną.
*
Siedziałem na kanapie hotelowej. No właśnie..zatrzymaliśmy się w jakimś hotelu, w którym śmierdziało spermą..zapomniałem, że mojemu tacie to odpowiada.
- Powiedz mi w końcu- powiedziałem do niego nie patrząc w jego stronę.
- Co ci mam powiedzieć?- spytał rozkojarzony.
- O co chodzi z tym pożarem i gwałtem.
Westchnął- O tym mam opowiadać.
- NO.
- No więc..zacznę od początku.
- No najlepiej- odpyskowałem.
- Spotkałem ją w burdelu.
No gdzie indziej mój tatulek mógłby spotkać dziewczyny.
- Była młoda, nie wiem na oko 17 lat..- gestykulował- Była niewinna..taka przerażona.
- Czemu jej to zrobiłeś?- spytałem z pogardą.
- Nie wiem- wzruszył ramionami- Na prawdę nie mam pojęcia.
- Jesteś potworem- zmarszczyłem się patrząc na niego. Brzydziłem się nim.
Westchnął- Powiedziałem, że jak to komuś powie to ją zabije. Dlatego siedziała cicho- zawahał się- Do czasu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Wydała mnie suka- ścisnął rękę w pięść- Chciałem by się mnie wystraszyła. Dlatego też..
Popatrzyłem na niego wyczekująco.
- Podpaliłem dom jej siostry, czyli naszej sąsiadki.
- Jesteś debilem- wstałem i złapałem się za głowę.
- Justin..- przerwałem mu.
- Czy ona miała na imię Maria?- spytałem.
- Just..- przerwałem mu.
- Pytam czy miała na imię Maria, głuchy jesteś?!- wrzasnąłem.
- Na pewno nie miała na imię Maria- zapewnił mnie to jednak zamiast mnie pocieszyć kompletnie to zbiło mnie z tropu.
Popatrzyłem na niego i ruszyłem w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz?- wybiegł za mną z hotelu.
- Gówno ci do tego- odwróciłem się i pozdrowiłem go środkowym palcem.
*
Mijały długie tygodnie..Próbowałem wszystkiego..nic nie działało. Nakrywał mnie na tym i już nie miałem żadnych pomysłów by się stąd wydostać i zobaczyć Emi.
Cały czas o niej myślałem. Może już się wybudziła..może mnie potrzebuje. Tak cholernie chciałem przy niej być. Nie mogłem kontaktować się z nikim. Dosłownie z nikim.
*Emily*
- Dziękuję, że przy mnie jesteś- powiedziałam do mojej przyjaciółki. Przynajmniej ona tu ciągle była.
- Przecież wiesz, że zawsze przy tobie będę.
Kiedy zostałam sam na sam z lekarzem powiedział mi wszystko o Justinie. O tym, że mnie zostawił i, że się gdzieś wyprowadził. Płakałam całymi dniami. Próbowałam się do niego dodzwonić..to znaczy Meggi, ale z mojego telefonu. To było na marne. Po prostu wyjechał. Zostawił mnie. Nigdy się z tym nie pogodzę. Kochałam go..dalej kocham i właśnie dlatego czułam, że się wypalam, czułam, że bez niego nie dam sobie rady już nigdy. Nie chciałam im wszystkim wierzyć, ale to po prostu była prawda. Wiem, że dalej mnie kocha, Takiej miłości nie da się tak szybko zapomnieć. Zawsze będę mu wdzięczna, że nauczył mnie kochać. Nigdy nikogo nie kochałam tak jak jego. Wierzyłam, że to będzie miłość na wieki. Nie.. tak nie było.
- On odszedł?- spytałam przyjaciółkę bawiąc się jej palcami.
- Emi..rozmawiałyśmy o tym- westchnęła.
- Co z tego- wzruszyłam ramionami.
- On jest skończony i tyle.
- Meggi, ja go kocham- powiedziałam do niej patrząc jej w oczy, a wiedziałam, że we własnych mam szklanki.
- Wiem- pogłaskała mnie po głowie- Ale niestety. Coś kończy się by mogło zacząć się coś innego.Popatrz ty się wybudziłaś, walczyłaś i wygrałaś- uśmiechnęła się do mnie- Przypomniałaś sobie wszystkich i wszystko, co też było bardzo trudne, ale dokonałaś tego.
- Szkoda, że przy tym wszystkim nie było Justina- spuściłam głowę.
- Oj Emi- przytuliła mnie.
Zaszlochałam. To nie mogło się tak skończyć.
- On po prostu odszedł- powiedziała- Mi też ciężko w to uwierzyć.
- Przepraszam- usłyszałyśmy cichy głosik, to była moja siostra- Mogę porozmawiać z Emi na osobności?- zwróciła się do Meggi.
- Jasne- powiedziała do niej i wstała z krzesełka- Trzymaj się mała. Pamiętaj miłość nigdy nie umiera- dotknęła mojego serca i wszyła z sali.
Spojrzałam na moją siostrę. Fajnie było ją widzieć. Jej leczenie zakończyło się 4 dni temu, jednak jej twarz jeszcze zawinięta jest bandażami. Leży na innym oddziale, przenieśli ją po tym jak założyli jej ostatnie szwy.
Oczywiście wszystko jej wybaczyłam i jest jak po staremu. Jednak obiecuje, że ja jeszcze raz coś takiego wykręci to nogi jej z dupy powyrywam.
- Jak się czujesz?- podeszła do mnie wolno i spytała siadając na krzesełku.
- Dobrze- powiedziałam- A ty?
- Nie kłam. Wiem, że nie jest dobrze.
- A ty?- powtórzyłam, chciałam uniknąć tego tematu.
- Nie wykręcaj się.
- Chels..
- Musimy pogadać- powiedziała poważnie.
- Zamieniam się w słuch.
- Kiedy byłaś nie przytomna po tym leku..- zaczęła, a do mojej głowy doszły te myśli..ktoś chciał mnie zabić.. Lekarz o wszystkim mi powiedział. Zszokowało mnie to. Nie mogłam pojąć jak ktoś mógł mi to zrobić. Wiem również od policjantów, że dalej szukają osoby prowadzącej, a że pomagającą był chłopak mamy.
- Dość dużo czasu spędzałam z Justinem- kontynuowała- Kiedy przychodził do ciebie to przychodził też do mnie.
Wiedziałam, że przychodził, jednak dalej upierałam się przy wersji, że o mnie zapomniał.
- Siedział u ciebie dniami i nocami. Meggi kazał mu chodzić do domu, żeby się wyspał i umył. On protestował. Jednak sama wiesz, człowiek się wykańcza.
Kiwnęłam głową.
- Chodził do domu się kąpać i spać. Jednak nie było dnia, w którym on by tu nie siedział. Płakał, martwił się. Był zawsze przy tobie- pogłaskała mnie po głowie- Nie wierzę Emi, nie wierzę, że cię zostawił. Nigdy w życiu by tego nie zrobił, rozumiesz? Poznałam go przez ten czas. Nie był by do tego zdolny.
- To jak wyjaśnisz to, że go tutaj nie ma?- spytałam.
- Nie wiem..tego nie powiem.
No właśnie.. nikt nie był w stanie określić tego gdzie on teraz jest. Nikt.
- Ale wiem, że cię kocha i, że o tobie nie zapomniał.
- Wierzysz w cuda mała- uśmiechnęłam się lekko do niej.
- Przestań. Nie widzisz tego? Przecież najgorszy drań by tego nie zrobił. ON CIĘ KOCHA EMI.
- Wiem to- powiedziałam- Ale już go nie ma, Wyprowadził się, a ja nie chcę o nim słyszeć. Zrobił mi nadzieje i wyjechał.
- Emi..
- Nie Chels. Chcę skończyć ten temat- zaprotestowałam.
- Jak chcesz- rzuciła wstając z krzesła- Ale ja wiem swoje- wyszła z mojej sali.
Cholera. Jedni mówią to, drudzy to. Nie wiem co się z nim dzieje. Minął prawie miesiąc odkąd się wybudziła i ani razu nie widziałam go obok. Straciłam nadzieje. Straciłam jego i wszystko co nas łączyło.
*
Była zimna noc. Jeszcze tak zimno nigdy mi nie było.
Otworzyłam lekko oczy i zobaczyłam powiewającą firankę. Powiewała bo było otwarte okno. Nie byłam w stanie wstać i je zamknąć. Trudno wytrzymam.
- Obudziłaś się- usłyszałam znajomy głos, jednak nie mogłam go skojarzyć.
- Kim jesteś?- spytałam bo nikogo nie widziałam.
- Nie znasz mnie?- spytała.
Caillin..
- Niestety tak- burknęłam.
- Ostra jesteś jak na taką schorowaną- powiedziała żałośnie.
- Odczep się ode mnie.
- Odczep się od Justina- odgryzła się.
- Nic nie wiesz?- spytałam z uczuciem satysfakcji, że Justin jej nic nie mówił. To znaczy, że wcale z nim nie jest. Co mnie pocieszyło.
- Co mam wiedzieć?- spytała zdezorientowana.
- Nie jestem z Justinem. Wyjechał.
- Jak to wyjechał?!- krzyknęła.
- Zamknij mordę. Jest noc a to jest szpital- zauważyłam.
- Nie uciszaj mnie- podeszła do mnie i chwyciła mnie za brodę ściskając ją tak, że wydęły mi się usta.
- Puść mnie- warknęłam, ale dostatecznie cicho.
- Gdzie Justin?
- Chuj wie.
- Nie wiesz gdzie twój chłopak?- spytała z pogardą.
- Zostawił mnie- nie chciałam jej tego mówić. Ale nie odczepiła by się.
Zaśmiała się- Serio taka jesteś żałosna, że cię zostawił?
Spuściłam głowę.
- Kochanie, ja to wiedziałam od początku. Nikt nie lubi kalek.
Poczułam jak rozrywa mi serce. A co jeśli to była prawda? Może Justin mnie zostawił bo wiedział, że ze mną będą same problemy. Może to przeszkadzało mu najbardziej? W końcu nie odzywałam się przez miesiąc jak nie więcej. Może miał już dość takiego życia i po prostu mnie zostawił. Bałam się jedynie tego, że ..zostawił mnie dla innej.
- Obyś zdechła i już nie stwarzała mi problemu- rzuciła w moją stronę i zbliżała się do przez otwartego okna. Podejrzewam, że będzie schodziła po rynnie.
- A i jeszcze jedno- powiedziała jak była już jedną nogą za parapetem- Zostawię ci otwarte okno, żebyś zamarzła.
Zastanawiało mnie tylko jedno. skąd w niej tyle jadu. Czemu była taką jędzą?Mogła mieć każdego, a uczepiał się Justina, Jak widać. Przegrałyśmy obie.
*Justin*
Cały czas myślałem o moim aniołku. Każdej nocy modliłem się by otworzyła już oczka.. jednak wiedziałem, że przeżyła by rozczarowanie gdyby widziała, że nie ma tam mnie. Musiałem do niej wrócić. Tęskniłem za nią. Chciałbym dotknąć jej ręki, poczuć jej ciepło. Pocałować ją, poczuć jej usta.
BRY BRY BRY
-Kurwa!- krzyczałem gdy usłyszałem głośny jazgot tego gadżetu.
- Otworzyłeś oczy?- spytał ojciec, którego też to coś wyrwało ze snu.
- A nie mogę?!- spytałem oburzony.
Kurwa..
- Idź spać- nakazał.
- Spieprzaj- warknąłem i odwróciłem się na drugi bok.
- Dobranoc- powiedział.
W tym człowieku nie było nawet szczypty współczucia. On w ogóle nie miał sumienia.
- Co z Caillin?- spytałem go, bo akurat przypomniało mi się jak moja "matka" machała mi palcami przed nosem.
- A co ma być?- spytał jakby pierwszy raz słyszał jej imię.
- Zaręczyłeś się z nią.
- Słucham?- spytał rozkojarzony- Pierwszy raz słyszę.
No jak kurwa..
- Przyszła kiedyś do nas i pokazał mi pierścionek więc mi nie wmawiaj, okej?
- Ja na prawdę nie wiem o czym ty mówisz- podparł się na łokciach.
- Nie wiesz? To ci powiem. O zaręczynach twoich z Caillin.
- Justin- popatrzył na nie z rozbawieniem- Czy ja ci wyglądam na osobę, która chce zawiązać stały związek, no powiedz- zaśmiał się.
Miał trochę racji. Jego morda wyglądała jak jeden wielki burdel.
- Okłamała mnie?- spytałem zdezorientowany.
- Najwyraźniej- stwierdził szybko.
- Z mamą byłeś dość długo, więc oświadczyny wydały mi się nawet możliwe.
Popatrzył na mnie.
- Nie chcę już o tym rozmawiać- nagle się zdenerwował.
Nic nie powiedziałem, chciałem już iść spać i tyle.
NASTĘPNEGO DNIA
Budzę się i wiem, że leżę tutaj, zamiast w swoim łóżku. Pewnie gdybym był w domu zaraz bym pojechał do szpitala. Niestety nie mogę. Nie zrobię tego już kolejny tydzień z rzędu. Męczyło mnie to bardziej niż to, że ojciec śledził mnie na każdym kroku jak idiota.
BRY BRY BRY
- Wyłącz to cholerstwo!- próbowałem przekrzyczeć to gówno.
Ojciec wstał zaspany i kliknął jakiś guzik. Kurwa..tego jeszcze w kinach nie grali. I oby nie wpadli na pomysł by zagrać bo to był komedio-horroro-zajebisty drama.
- Ładna pogoda- skomentował mój ojciec patrząc na widok za oknem- Pójdziemy się poopalać.
Nigdy nie zrozumiem jak on może iść się opalać ze świadomością, że zgwałcił jakaś 17-latkę i spalił dom jej siostrze.
- Chyba nie myślisz, że będę się cieszył z tego powodu?- spytałem z kpiną.
- Mnie gówno obchodzi to czy ci się to podoba czy nie.
Prychnąłem. Był żałosny.
- No na co czekasz?!- naskoczył na mnie- Idziemy.
*
Ta plaża była obrzydliwa.
Tyle mam do powiedzenia.
Na serio było okropna.
Wszystko było złe.
- Siadaj gdzieś- powiedział ojciec.
W tamtym momencie do mojej głowy wpadł wspaniały pomysł. Był na prawdę idealny.
- Widzisz tą dupę- pokazałem na jakąś dziewczynę palcem.
- No widzę- pokiwał głową. Aż się ślinił na jej widok- Patrz jaką ma koleżankę.
- Ja do tej ty do tej?- spytałem pokazując na dziewczyny.
- Zaledwie wczoraj deklarowałeś jaki zakochany jesteś- zdziwił się.
- Jeśli mamy tu zamieszkać to co mam na nią czekać nie wiadomo ile. Ona i tak już umiera.
Musiałem byś wiarygodny.
- Dawaj siadaj koło tamtej- wskazał palcem na szczupłą brunetkę- A ja biorę tamtą- oblizał się i podszedł do jakiejś blondynki siedziała dwa metry od "mojej dziewczyny".
- Cześć przysiadłem się do niej i przywitałem.
- Cześć, mam chłopaka- ostrzegła.
- Spokojnie. Nie o to chodzi- szepnąłem.
Zdziwiła się- A o co?- spytała zdejmując okulary słoneczne.
- Możesz mówić ciszej?- spytałem, a ona przytaknęła- Musisz mi pomóc.
- W czym?- spytała zaciekawiona.
- Masz telefon?- spytałem szybko i cicho. Jednak nie miałem się o co martwić, mój ojciec był zajęty..
- No jasne- wyjęła go.
- Schowaj go teraz- szepnąłem.
- O co chodzi -spytała zniecierpliwiona.
- Widzisz tego gościa?- pokazałem palcem na ojca a ona lekko odwróciła głowę.
- Tego co zarywa do mojej siostry?- spytała obojętnie.
- Taa..
- No widzę- odwróciła się znowu do mnie.
Popatrzyłem ukratkiem i zauważyłem, że mój ojciec się na nas gapi. Wybuchnąłem śmiechem głaskając ją po ramieniu, Chciałem żeby zauważył, że do niej "zarywam".
- Co ty robisz?- spytała zdezorientowana mimo wszystko mówiła cicho tak jak ją o to poprosiłem.
- Muszę udawać, że do ciebie zarywam- szepnąłem.
- Czemu?
- Tak jakby..zostałem porwany przez własnego ojca.
- To chore- zaśmiała się, ale kiedy zobaczyła, że jestem całkiem poważny od razu przestała się cieszyć- Ty na serio?
- Na serio- mrugnąłem- Pomożesz mi?- spytałem i położyłem swoją rękę na jej udzie.
- Chyba tak- powiedziała niepewnie. I tak to doceniałem, znaliśmy się kilka minut.
- Powiem ci co robić.
- Słucham- poprawiła się i zaczęła słuchać.
- Zadzwonisz na policję.
- Czemu ty nie możesz?- spytała.
Podrapałem się po głowie- Tato zabrał mi telefon i nie mogę.
Wybuchnęła śmiechem. Idealnie, była wiarygodna, a tato miał uwierzyć, że śmiejemy się razem, a nie ze mnie. Poszedłem w jej ślady i śmiałem się razem z nią.
- Ty na serio?- mówiła przez śmiech.
- No- burknąłem.
Spoważniała.
- Dobra dzwonie i co mówię?- spytała.
- I mówisz, że wiesz gdzie znajduje się osoba która spaliła dom i zgwałciła dziewczynę w NY.
- Nie ma mowy- zaprotestowała.
- Błagam cię. Bo będę musiał zostać tu na zawsze. A tam daleko jest moja dziewczyna- zrobiłem minę biednego chłopca.
Popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Nie wiem- pokiwała głową- Muszę się zastanowić.
- Okej, nie naciskam- powiedziałem- Zastanów się i kiedy już będziesz gotowa przyjdź tutaj na plażę jakoś w południe i usiądź tu gdzie siedzimy.
Pokiwała głową. Widziałem, że chciała mi pomóc, ale najwyraźniej się bała. Rozumiałem to. Ale ona była moim jedynym ratunkiem. Nie umiałem w żaden inny sposób zadzwonić na policję. Nigdy jeszcze nie zostałem porwany przez ojca, on sam nie zmiażdżył mi telefonu i nie łaził za mną krok w krok żebym go nie wsypał.
Chore.. ona miała rację.
Jednak tylko w niej widziałem nadzieje. Musiałem podjąć krok tak dobrze opracowany, żeby ojciec nic nie podejrzewał, a to były właśnie dziewczyny.
- Na prawdę chcę ci pomóc, widzę jak cierpisz- położyła mi rękę na policzku.
- Widzisz..- zacząłem- Ona jest dla mnie najważniejsza. Leży nieprzytomna w szpitalu..potrzebuje mnie.
Dziewczyna zakrywał usta rekami- To jest straszne- przytuliła mnie.
Uścisnąłem ją. Przez to mój tato nie miał już żadnych podejrzeń. Widziałem, że cieszy się jak głupi gdy nas zobaczył. Tak jakby chciał powiedzieć "Brawo".
- Kochasz ją, prawda?- spytała zza moich pleców.
- Jak cholera- szepnąłem.
Odsunęła się ode mnie.
- Chcę ci pomóc, ale daj mi czas- powiedziała spokojnie.
- Jasne, rozumiem- popatrzyłem w jej oczy.
-----------------------------------------------------------
Kolejny rozdział!
Proszę was, chcę widzieć, że ktoś czyta
mojego bloga, a widzę to dzięki komentarzom.
<3
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
- On odszedł?- spytałam przyjaciółkę bawiąc się jej palcami.
- Emi..rozmawiałyśmy o tym- westchnęła.
- Co z tego- wzruszyłam ramionami.
- On jest skończony i tyle.
- Meggi, ja go kocham- powiedziałam do niej patrząc jej w oczy, a wiedziałam, że we własnych mam szklanki.
- Wiem- pogłaskała mnie po głowie- Ale niestety. Coś kończy się by mogło zacząć się coś innego.Popatrz ty się wybudziłaś, walczyłaś i wygrałaś- uśmiechnęła się do mnie- Przypomniałaś sobie wszystkich i wszystko, co też było bardzo trudne, ale dokonałaś tego.
- Szkoda, że przy tym wszystkim nie było Justina- spuściłam głowę.
- Oj Emi- przytuliła mnie.
Zaszlochałam. To nie mogło się tak skończyć.
- On po prostu odszedł- powiedziała- Mi też ciężko w to uwierzyć.
- Przepraszam- usłyszałyśmy cichy głosik, to była moja siostra- Mogę porozmawiać z Emi na osobności?- zwróciła się do Meggi.
- Jasne- powiedziała do niej i wstała z krzesełka- Trzymaj się mała. Pamiętaj miłość nigdy nie umiera- dotknęła mojego serca i wszyła z sali.
Spojrzałam na moją siostrę. Fajnie było ją widzieć. Jej leczenie zakończyło się 4 dni temu, jednak jej twarz jeszcze zawinięta jest bandażami. Leży na innym oddziale, przenieśli ją po tym jak założyli jej ostatnie szwy.
Oczywiście wszystko jej wybaczyłam i jest jak po staremu. Jednak obiecuje, że ja jeszcze raz coś takiego wykręci to nogi jej z dupy powyrywam.
- Jak się czujesz?- podeszła do mnie wolno i spytała siadając na krzesełku.
- Dobrze- powiedziałam- A ty?
- Nie kłam. Wiem, że nie jest dobrze.
- A ty?- powtórzyłam, chciałam uniknąć tego tematu.
- Nie wykręcaj się.
- Chels..
- Musimy pogadać- powiedziała poważnie.
- Zamieniam się w słuch.
- Kiedy byłaś nie przytomna po tym leku..- zaczęła, a do mojej głowy doszły te myśli..ktoś chciał mnie zabić.. Lekarz o wszystkim mi powiedział. Zszokowało mnie to. Nie mogłam pojąć jak ktoś mógł mi to zrobić. Wiem również od policjantów, że dalej szukają osoby prowadzącej, a że pomagającą był chłopak mamy.
- Dość dużo czasu spędzałam z Justinem- kontynuowała- Kiedy przychodził do ciebie to przychodził też do mnie.
Wiedziałam, że przychodził, jednak dalej upierałam się przy wersji, że o mnie zapomniał.
- Siedział u ciebie dniami i nocami. Meggi kazał mu chodzić do domu, żeby się wyspał i umył. On protestował. Jednak sama wiesz, człowiek się wykańcza.
Kiwnęłam głową.
- Chodził do domu się kąpać i spać. Jednak nie było dnia, w którym on by tu nie siedział. Płakał, martwił się. Był zawsze przy tobie- pogłaskała mnie po głowie- Nie wierzę Emi, nie wierzę, że cię zostawił. Nigdy w życiu by tego nie zrobił, rozumiesz? Poznałam go przez ten czas. Nie był by do tego zdolny.
- To jak wyjaśnisz to, że go tutaj nie ma?- spytałam.
- Nie wiem..tego nie powiem.
No właśnie.. nikt nie był w stanie określić tego gdzie on teraz jest. Nikt.
- Ale wiem, że cię kocha i, że o tobie nie zapomniał.
- Wierzysz w cuda mała- uśmiechnęłam się lekko do niej.
- Przestań. Nie widzisz tego? Przecież najgorszy drań by tego nie zrobił. ON CIĘ KOCHA EMI.
- Wiem to- powiedziałam- Ale już go nie ma, Wyprowadził się, a ja nie chcę o nim słyszeć. Zrobił mi nadzieje i wyjechał.
- Emi..
- Nie Chels. Chcę skończyć ten temat- zaprotestowałam.
- Jak chcesz- rzuciła wstając z krzesła- Ale ja wiem swoje- wyszła z mojej sali.
Cholera. Jedni mówią to, drudzy to. Nie wiem co się z nim dzieje. Minął prawie miesiąc odkąd się wybudziła i ani razu nie widziałam go obok. Straciłam nadzieje. Straciłam jego i wszystko co nas łączyło.
*
Była zimna noc. Jeszcze tak zimno nigdy mi nie było.
Otworzyłam lekko oczy i zobaczyłam powiewającą firankę. Powiewała bo było otwarte okno. Nie byłam w stanie wstać i je zamknąć. Trudno wytrzymam.
- Obudziłaś się- usłyszałam znajomy głos, jednak nie mogłam go skojarzyć.
- Kim jesteś?- spytałam bo nikogo nie widziałam.
- Nie znasz mnie?- spytała.
Caillin..
- Niestety tak- burknęłam.
- Ostra jesteś jak na taką schorowaną- powiedziała żałośnie.
- Odczep się ode mnie.
- Odczep się od Justina- odgryzła się.
- Nic nie wiesz?- spytałam z uczuciem satysfakcji, że Justin jej nic nie mówił. To znaczy, że wcale z nim nie jest. Co mnie pocieszyło.
- Co mam wiedzieć?- spytała zdezorientowana.
- Nie jestem z Justinem. Wyjechał.
- Jak to wyjechał?!- krzyknęła.
- Zamknij mordę. Jest noc a to jest szpital- zauważyłam.
- Nie uciszaj mnie- podeszła do mnie i chwyciła mnie za brodę ściskając ją tak, że wydęły mi się usta.
- Puść mnie- warknęłam, ale dostatecznie cicho.
- Gdzie Justin?
- Chuj wie.
- Nie wiesz gdzie twój chłopak?- spytała z pogardą.
- Zostawił mnie- nie chciałam jej tego mówić. Ale nie odczepiła by się.
Zaśmiała się- Serio taka jesteś żałosna, że cię zostawił?
Spuściłam głowę.
- Kochanie, ja to wiedziałam od początku. Nikt nie lubi kalek.
Poczułam jak rozrywa mi serce. A co jeśli to była prawda? Może Justin mnie zostawił bo wiedział, że ze mną będą same problemy. Może to przeszkadzało mu najbardziej? W końcu nie odzywałam się przez miesiąc jak nie więcej. Może miał już dość takiego życia i po prostu mnie zostawił. Bałam się jedynie tego, że ..zostawił mnie dla innej.
- Obyś zdechła i już nie stwarzała mi problemu- rzuciła w moją stronę i zbliżała się do przez otwartego okna. Podejrzewam, że będzie schodziła po rynnie.
- A i jeszcze jedno- powiedziała jak była już jedną nogą za parapetem- Zostawię ci otwarte okno, żebyś zamarzła.
Zastanawiało mnie tylko jedno. skąd w niej tyle jadu. Czemu była taką jędzą?Mogła mieć każdego, a uczepiał się Justina, Jak widać. Przegrałyśmy obie.
*Justin*
Cały czas myślałem o moim aniołku. Każdej nocy modliłem się by otworzyła już oczka.. jednak wiedziałem, że przeżyła by rozczarowanie gdyby widziała, że nie ma tam mnie. Musiałem do niej wrócić. Tęskniłem za nią. Chciałbym dotknąć jej ręki, poczuć jej ciepło. Pocałować ją, poczuć jej usta.
BRY BRY BRY
-Kurwa!- krzyczałem gdy usłyszałem głośny jazgot tego gadżetu.
- Otworzyłeś oczy?- spytał ojciec, którego też to coś wyrwało ze snu.
- A nie mogę?!- spytałem oburzony.
Kurwa..
- Idź spać- nakazał.
- Spieprzaj- warknąłem i odwróciłem się na drugi bok.
- Dobranoc- powiedział.
W tym człowieku nie było nawet szczypty współczucia. On w ogóle nie miał sumienia.
- Co z Caillin?- spytałem go, bo akurat przypomniało mi się jak moja "matka" machała mi palcami przed nosem.
- A co ma być?- spytał jakby pierwszy raz słyszał jej imię.
- Zaręczyłeś się z nią.
- Słucham?- spytał rozkojarzony- Pierwszy raz słyszę.
No jak kurwa..
- Przyszła kiedyś do nas i pokazał mi pierścionek więc mi nie wmawiaj, okej?
- Ja na prawdę nie wiem o czym ty mówisz- podparł się na łokciach.
- Nie wiesz? To ci powiem. O zaręczynach twoich z Caillin.
- Justin- popatrzył na nie z rozbawieniem- Czy ja ci wyglądam na osobę, która chce zawiązać stały związek, no powiedz- zaśmiał się.
Miał trochę racji. Jego morda wyglądała jak jeden wielki burdel.
- Okłamała mnie?- spytałem zdezorientowany.
- Najwyraźniej- stwierdził szybko.
- Z mamą byłeś dość długo, więc oświadczyny wydały mi się nawet możliwe.
Popatrzył na mnie.
- Nie chcę już o tym rozmawiać- nagle się zdenerwował.
Nic nie powiedziałem, chciałem już iść spać i tyle.
NASTĘPNEGO DNIA
Budzę się i wiem, że leżę tutaj, zamiast w swoim łóżku. Pewnie gdybym był w domu zaraz bym pojechał do szpitala. Niestety nie mogę. Nie zrobię tego już kolejny tydzień z rzędu. Męczyło mnie to bardziej niż to, że ojciec śledził mnie na każdym kroku jak idiota.
BRY BRY BRY
- Wyłącz to cholerstwo!- próbowałem przekrzyczeć to gówno.
Ojciec wstał zaspany i kliknął jakiś guzik. Kurwa..tego jeszcze w kinach nie grali. I oby nie wpadli na pomysł by zagrać bo to był komedio-horroro-zajebisty drama.
- Ładna pogoda- skomentował mój ojciec patrząc na widok za oknem- Pójdziemy się poopalać.
Nigdy nie zrozumiem jak on może iść się opalać ze świadomością, że zgwałcił jakaś 17-latkę i spalił dom jej siostrze.
- Chyba nie myślisz, że będę się cieszył z tego powodu?- spytałem z kpiną.
- Mnie gówno obchodzi to czy ci się to podoba czy nie.
Prychnąłem. Był żałosny.
- No na co czekasz?!- naskoczył na mnie- Idziemy.
*
Ta plaża była obrzydliwa.
Tyle mam do powiedzenia.
Na serio było okropna.
Wszystko było złe.
- Siadaj gdzieś- powiedział ojciec.
W tamtym momencie do mojej głowy wpadł wspaniały pomysł. Był na prawdę idealny.
- Widzisz tą dupę- pokazałem na jakąś dziewczynę palcem.
- No widzę- pokiwał głową. Aż się ślinił na jej widok- Patrz jaką ma koleżankę.
- Ja do tej ty do tej?- spytałem pokazując na dziewczyny.
- Zaledwie wczoraj deklarowałeś jaki zakochany jesteś- zdziwił się.
- Jeśli mamy tu zamieszkać to co mam na nią czekać nie wiadomo ile. Ona i tak już umiera.
Musiałem byś wiarygodny.
- Dawaj siadaj koło tamtej- wskazał palcem na szczupłą brunetkę- A ja biorę tamtą- oblizał się i podszedł do jakiejś blondynki siedziała dwa metry od "mojej dziewczyny".
- Cześć przysiadłem się do niej i przywitałem.
- Cześć, mam chłopaka- ostrzegła.
- Spokojnie. Nie o to chodzi- szepnąłem.
Zdziwiła się- A o co?- spytała zdejmując okulary słoneczne.
- Możesz mówić ciszej?- spytałem, a ona przytaknęła- Musisz mi pomóc.
- W czym?- spytała zaciekawiona.
- Masz telefon?- spytałem szybko i cicho. Jednak nie miałem się o co martwić, mój ojciec był zajęty..
- No jasne- wyjęła go.
- Schowaj go teraz- szepnąłem.
- O co chodzi -spytała zniecierpliwiona.
- Widzisz tego gościa?- pokazałem palcem na ojca a ona lekko odwróciła głowę.
- Tego co zarywa do mojej siostry?- spytała obojętnie.
- Taa..
- No widzę- odwróciła się znowu do mnie.
Popatrzyłem ukratkiem i zauważyłem, że mój ojciec się na nas gapi. Wybuchnąłem śmiechem głaskając ją po ramieniu, Chciałem żeby zauważył, że do niej "zarywam".
- Co ty robisz?- spytała zdezorientowana mimo wszystko mówiła cicho tak jak ją o to poprosiłem.
- Muszę udawać, że do ciebie zarywam- szepnąłem.
- Czemu?
- Tak jakby..zostałem porwany przez własnego ojca.
- To chore- zaśmiała się, ale kiedy zobaczyła, że jestem całkiem poważny od razu przestała się cieszyć- Ty na serio?
- Na serio- mrugnąłem- Pomożesz mi?- spytałem i położyłem swoją rękę na jej udzie.
- Chyba tak- powiedziała niepewnie. I tak to doceniałem, znaliśmy się kilka minut.
- Powiem ci co robić.
- Słucham- poprawiła się i zaczęła słuchać.
- Zadzwonisz na policję.
- Czemu ty nie możesz?- spytała.
Podrapałem się po głowie- Tato zabrał mi telefon i nie mogę.
Wybuchnęła śmiechem. Idealnie, była wiarygodna, a tato miał uwierzyć, że śmiejemy się razem, a nie ze mnie. Poszedłem w jej ślady i śmiałem się razem z nią.
- Ty na serio?- mówiła przez śmiech.
- No- burknąłem.
Spoważniała.
- Dobra dzwonie i co mówię?- spytała.
- I mówisz, że wiesz gdzie znajduje się osoba która spaliła dom i zgwałciła dziewczynę w NY.
- Nie ma mowy- zaprotestowała.
- Błagam cię. Bo będę musiał zostać tu na zawsze. A tam daleko jest moja dziewczyna- zrobiłem minę biednego chłopca.
Popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- Nie wiem- pokiwała głową- Muszę się zastanowić.
- Okej, nie naciskam- powiedziałem- Zastanów się i kiedy już będziesz gotowa przyjdź tutaj na plażę jakoś w południe i usiądź tu gdzie siedzimy.
Pokiwała głową. Widziałem, że chciała mi pomóc, ale najwyraźniej się bała. Rozumiałem to. Ale ona była moim jedynym ratunkiem. Nie umiałem w żaden inny sposób zadzwonić na policję. Nigdy jeszcze nie zostałem porwany przez ojca, on sam nie zmiażdżył mi telefonu i nie łaził za mną krok w krok żebym go nie wsypał.
Chore.. ona miała rację.
Jednak tylko w niej widziałem nadzieje. Musiałem podjąć krok tak dobrze opracowany, żeby ojciec nic nie podejrzewał, a to były właśnie dziewczyny.
- Na prawdę chcę ci pomóc, widzę jak cierpisz- położyła mi rękę na policzku.
- Widzisz..- zacząłem- Ona jest dla mnie najważniejsza. Leży nieprzytomna w szpitalu..potrzebuje mnie.
Dziewczyna zakrywał usta rekami- To jest straszne- przytuliła mnie.
Uścisnąłem ją. Przez to mój tato nie miał już żadnych podejrzeń. Widziałem, że cieszy się jak głupi gdy nas zobaczył. Tak jakby chciał powiedzieć "Brawo".
- Kochasz ją, prawda?- spytała zza moich pleców.
- Jak cholera- szepnąłem.
Odsunęła się ode mnie.
- Chcę ci pomóc, ale daj mi czas- powiedziała spokojnie.
- Jasne, rozumiem- popatrzyłem w jej oczy.
-----------------------------------------------------------
Kolejny rozdział!
Proszę was, chcę widzieć, że ktoś czyta
mojego bloga, a widzę to dzięki komentarzom.
<3
Mam nadzieję, że wam się spodoba.
Wow , może się uda. Mam taką nadzieję
OdpowiedzUsuń