KILKA DNI PÓŹNIEJ
Tak na prawdę to do dziś nie wiem, o co chodziło..do teraz zastanawiam się, kto i jak wszedł do mojego domu i pił ze mną..okej byłem najebany, ale wszystko pamiętałem. Zawsze tak było. Zawsze piłem, ale następnego dnia mogłem to sobie wspominać. Myślałem, że na prawdę mam do tego dystans. Jednak te kilka dni temu straciłem wiarę nawet w to, że dobrze wychodzi mi picie. W ogóle wszystko mi źle wychodzi. To powie mi już każdy, pewnie gdyby ptaki umiały mówić to stwierdziły by, że jestem "skurwignatem" co T Y L K O umie się użalać.
W moim życiu jak zwykle nie nastąpiło nic co mogło by wywrócić cały świat do góry nogami..wręcz przeciwnie, napotykało mnie wszystko co mogło przyśnić mi się na najgorszych koszmarach. Nikomu nie polecam tego życia, nawet Caillin, a serdecznie jej nie znoszę.
- Justin- szturchnęła mnie- Ziemia do Justina- machała mi ręką przed oczami.
- Spoko, przecież żyje- odburknąłem.
- Przyniosłam ci kawę- uniosła ją do góry bym zobaczył, że faktycznie ją trzyma i wsadziła mi ją w dłonie.
- Dzięki- uśmiechnąłem się lekko.
- I jak u niej?- spytała Meggi.
- Ciągle śpi- spuściłem głowę.
- Nie martw się- pogłaskała mnie po ramieniu.
- Tylko to umiesz mówić- naskoczyłem na nią, a ona wyraźnie się wystraszyła.
- Przepraszam- uniosła ręce w geście obronnym, po czym wstała oburzona i poszła w stronę schodów.
Mój wzrok powędrował za nią..wiem, wiem źle się zachowywałem, ale tak cholernie dość miałem tekstów typu "Ona z tego wyjdzie", "Wszystko będzie jak dawniej" , "Wszystko się ułoży", "NIE MARTW SIĘ". Wiadomo tylko tak umieli mnie pocieszać, co co innego mogli by powiedzieć?
- Ale wiesz, co..- wróciła do mnie i stanęła przede mną ze złością w oczach- Nie zachowuj się jak jakiś król, jakbyś tylko ty był tym zmartwiony i tak jakby tylko tobie było przykro- machała malcem w powietrzu opierając ciężar ciała na lewej nodze- Uwierz mi, że akurat ja znam ją bardzo długo i to ja powinnam tutaj na ciebie wrzeszczeć- wiedziałem, że miała rację, ale nie byłem w stanie nic powiedzieć, było mi wstyd.
- Aha, rozumiem- kiwnęła głową, pewnie oczekiwała na słowa "przepraszam", zasłużyła na nie, ale ja nie umiałem ich z siebie wydusić- Cześć, Justin- rzuciła i wyszła z korytarza.
Wyżywałem się na niej i na Joe . A powinienem liczyć się z tym, że niczemu nie są winni. Może czułem w pewnym rodzaju pustkę, że oni mają zajebiste życie?
Ona ma chłopaka..nie ważne jakiego, ale ma.
On ma dziewczynę, z którą mieszka sobie w nowiutkim domku.
Wiedziałem, że Emily z tego wyjdzie i ja będę najszczęśliwszy na całym świecie, szczęśliwszy niż wszyscy razem wzięci.
Wstałem z krzesełka przed salą i wszedłem do niej.
- Emily..-zacząłem zamykając za sobą drzwi- Jak się czujesz kochanie?- podszedłem bliżej łóżka tym samym siadając na nim- Pamiętasz jak obiecałem ci, że z tego wyjdziesz? Dotrzymam słowa. To nie wszystko. Zadbam również o to, żeby osoba która ci to zrobiła skończyła w pierdlu..albo w grobie. Jeszcze nie wiem- pogłaskałem ją po ręce z tępym wyrazem twarzy- Jesteś dla mnie taka ważna. Wybudź się proszę, zrób to jak mnie kochasz.
Do sali wszedł lekarza.
- Oj..- zawahał się w drzwiach- Nie przeszkadzam?- spytał grzecznie.
- Nie, spokojnie.
- Przyszedłem wymienić kartę- skinął głową i podszedł do łóżka, wymieniając jakieś kartki w tabliczce.
- Ona z tego wyjdzie?- spytałem nagle. Był jej prowadzącym lekarzem. Musiał to wiedzieć.
Westchnął- Nie umiem tego powiedzieć.
Spuściłem głowę, moje serce pękło. Nie wiedziałem co zrobić.
- Jednak musi pan być dobrej myśli- powiedział klepiąc mnie po ramieniu.
Pokiwałem głową, a ukratkiem oka widziałem jak wychodzi z sali.
- A i jeszcze jedno- zatrzymał się przed drzwiami trzymając rękę na klamce- Proszę nie siadać na łóżku szpitalnym- zwrócił mi uwagę i po prostu wyszedł. No tak..
Popatrzyłem na Emily, a w mojej głowie jak echo obijał się głos lekarza "Nie umiem tego powiedzieć"
Westchnąłem i popatrzyłem na nią ostatni raz, ale nie umiałem wyjść, nie chciałem tego zrobić. Chciałem złapać ją za rękę i zostać tutaj tyle ile będzie mnie potrzebować.
Podszedłem do niej i ująłem jej twarz rękami, pocałowałem lekko jej usta. Uwierzcie jaki to był ból, że nie oddała tego pocałunku..bo nie mogła.
Oderwałem się od niej i przywarłem do jej czoła swoim, ciągle miałem zamknięte oczy bo czułem, że jak je otworze to łzy mnie nie oszczędzą i wylecą ze mnie jak wodospad.
- Justin- usłyszałem swoje imię i natychmiast sparaliżowało całe moje ciało. Ten głos był tak znajomy. Chciałem, żeby to był mój aniołek. Jednak kiedy otworzyłem oczy dostrzegłem, że ona dalej ma zamknięte oczy, a głos dochodzi od strony drzwi.
Popatrzyłem na osobę stojącą w wejściu, a na jej widok zmroziło mnie. Od razu się wyprostowałem. Przybrałem zszokowany wyraz twarzy i na sto procent byłem blady jak ściana.
- Justin- powtórzyła mama Emi.
- Czy to na prawdę pani?- spytałem ciągle stojąc w osłupieniu.
- Co z moją córką?- spytała wielce przejęta.
W tamtym momencie ogarnęła mnie złość.
/Tak o po prostu znikła/ A teraz wraca i jest ciekawa jak czuje się jej dziecko? Prawie się uśmiałem. Zatrzymajcie tą karuzele śmiechu. Okej, może miała jakiś ważny powód, aby wyjechać, ale mogła mnie uprzedzić. A poza tym miała w tamtym momencie dwie nieprzytomne córki, której jej potrzebują.
- Pani się jeszcze pyta?- spytałem z kpiną.
Popatrzyła na mnie- Jest moim dzieckiem, prawda?
- Teraz pani się przypomniało? A gdzie pani była te parę tygodni kiedy one OBIE pani potrzebowały?
- Co jak co, ale tobie akurat się nie będę spowiadać- wyrzuciła ręce w powietrze i podeszła do Emi wymijając mnie.
- Zdaje sobie pani sprawę z powagi sytuacji?
- Oczywiście jestem dorosłą kobietą- odwróciła głowę w moją stronę jednocześnie głaskając Emi po włosach.
- A zachowuje się pani jak 15- latka- stwierdziłem.
- O nie mój drogi- wstała i zaplotła ręce na piersiach- Ja sobie nie życzę.
- To już od dawna nie jest koncert życzeń!- wybuchnąłem.
- Nie podnoś na mnie głosu, dobrze ci radzę- pogroziła mi palcem.
- A wie pani co ja pani radzę?- spytałem sarkastycznie- Żeby pani spojrzała w końcu na całą sytuację z mojej strony.
Oniemiała.
- Jakiś obcy facet- pokazałem na siebie palcem- Bo nie jestem z nią spokrewniony-zauważyłem.
Kiwnęła głową przyznając mi rację.
- Zajmował się pani córkami cały ten czas kiedy pani nie było, a pani były mąż nawet nie raczył się pojawić.
Spuściła głowę, a ja postanowiłem dalej jej wypominać.
- Wie pani ile razy Chels pytała mnie kiedy przyjdzie jej mama? Praktycznie zawsze.
Popatrzyła w lewo, a w jej oczach dostrzegłem wyrzuty sumienia, dlatego postanowiłem poprowadzić to do końca.
- Mówiła, że tęskni, że jej brakuje pani dotyku..- zawiesiłem głos- Nie dość się wycierpiała?
- Czekaj- zatrzymała mnie- Chcesz mi powiedzieć, że Chelsea się obudziła?
- Do tego dążę- powiedziałem, chociaż tak na prawdę dążyłem do czegoś kompletnie innego.
W mgnieniu oka wybiegła z sali trzaskając drzwiami. Nie byłem w stanie pojąc co właśnie się stało.
Przyszła sobie "zaginiona" matka do swoich dzieci, do cholery! Rozumiem urodziła je i w ogóle, ale nie znika się tak z dnia na dzień. Gdzie jakieś wyjaśnienia? Gdzie była ten cały czas? Co teraz powie Chels?
Może byłem wścibski, zdawałem sobie z tego sprawę kiedy wpadłem na "genialny" pomysł podsłuchiwania rozmowy córki z matką.
Wyszedłem cicho z sali i zamknąłem za sobą drzwi, po czym pokierowałem się kilka sal dalej, żeby stanąć pod wejściem do sali Chelsea.
Codziennie nowe oblicze..
W szpitalu było dość cicho, ponieważ na intensywnej terapii ludzie nie mogli tak często wchodzić.
- Nie wierzę- usłyszałem cichutki głos dziewczyny.
- Chels..- błagała matka.
- To za dużo jak dla mnie- powiedziała wyraźnie czymś rozczarowana- Proszę wyjdź.
- Córeczko..
- Wyjdź.
Kiedy usłyszałem słowo "Wyjdź" byłem przekonany, że powiedziała jej prawdę...powiedziała coś co wyraźnie rozczarowało małą i nie chce z nią teraz rozmawiać. Oznaczało jeszcze jedno.., że na sto procent zaraz z tej sali wyjdzie smutna bądź wściekła matka i będzie mnie podejrzewać o podsłuchiwanie, a ja bym pewnie powiedział " CO JA? Ja nigdy w życiu, za kogo mnie pani ma?"
A wiedziałem przecież, że to prawda..podsłuchałem je i nie umiał bym aż tak skłamać. Zatem zwinnie udałem się do sali Emi i wszedłem do niej równie cicho tak jak wyszedłem.
Czekałem 2 minuty.
Czekałem 5 minut, a pani Kelly dalej nie weszła do sali. Nie wiedziałem, czy dalej jest w sali Chels czy po prostu wyszła ze szpitala, wielce zdziwiona, że jej córka nie chce z nią rozmawiać.
Znowu wyszedłem z sali ukochanej i wszedłem do sali jej siostry. Tym razem mogłem odetchnąć bo nie przyszedłem jej podsłuchiwać.
- Cześć Mała- przywitałem się, dzisiaj jeszcze u niej nie byłem.
- Hejka Justin- próbowała udawać wesołą. Gdybym nic nie słyszał serio bym w to uwierzył.
- Jak tam?
- Wszystko oki- bawiła się palcami.
- Na pewno?- spytałem podejrzliwie unosząc jedną brew.
- Jasne- uśmiechnęła się- Mama u mnie była.
- Na prawdę? I jak?
- Nie udawaj wiem, że ją widziałeś.
Usiadłem na krzesełku obok jej łóżka.
- Powiedziała ci gdzie była?
Popatrzyła na mnie ze smutnym wzrokiem. Tak jak myślałem. Powiedziała jej.
- Nie chcę o tym rozmawiać- posmutniała.
- Spokojnie- pogłaskałem ją po ramieniu- Nie musisz mi nic mówić.
Nastała cisza i była to bardzo krępująca cisza.
- Co u niej?- spytała po chwili. Wiedziałem,że miała na myśli swoją siostrę.
Wiedziałem, że jak powiem Chels to co powiedział mi lekarz, to tylko i wyłącznie zepsuje jej nastrój do końca, więc po prostu postanowiłem powiedzieć, że "dobrze"
- Chociaż o tyle dobrze- uśmiechnęła się a w jej oczach widziałem ulgę.
- Muszę już iść- powiedziałem szybko. Nie mogłem tam siedzieć i czekać na kolejne pytania, na które również odpowiadał bym kłamstwem.
- Szybko- zauważyła.
- Mam dzisiaj dużo na głowie- znowu skłamałem.
- Rozumiem- kiwnęła głową- Do mnie zresztą zaraz przyjdzie Bradley.
Nie wiedziałem kto to Bradley, ale domyślałem się, że jej chłopak.
- Do zobaczenia- machnąłem jej.
- Cześć.
Zamknąłem za sobą drzwi i szedłem wzdłuż szpitalnego korytarza. Dziwnie było mijać salę, w której leży moja dziewczyna, ale byłem już na prawdę zmęczony. Chciałem chociaż na chwilę się położyć.
*
Trzasnąłem drzwiami od swojego domu. Już tak chciało mi się spać, że przysypiałem za kierownicą.
Zdjąłem buty i kurtkę, rzuciłem je gdzieś na podłogę i wszedłem po schodach na górę. Było już trochę ciemno wiec potykałem się o wszystko co porozrzucałem ostatnimi dniami. Byłem po prostu wniebowzięty kiedy stanąłem pod drzwiami swojego pokoju. Otworzyłem drzwi dość spokojnie, już się dzisiaj natrzaskałem wejściowymi.
I wtedy zobaczyłem jakąś postać. Stała w moim oknie miała na sobie kaptur i wielkie buty. Kucała na parapecie i była gotowa do skoku. Mogłem ją złapać i wszystko by się wyjaśniło. Jednak ona była szybsza. Wyskoczyła z mojego okna trzymając się jakiejś liny.
- Stój!- wrzasnąłem, bo byłem pewny, że to mój prześladowca.
Podbiegłem do okna i zacząłem się rozglądać we wszystkie strony, jednak byłem w stanie zobaczyć jakiś cień stojący za drzewem.
Kiedy postać stała na moim oknie nie mogłem dostrzec twarzy, ponieważ tylko księżyc lekko oświetlał mój pokój, co dawało mi tylko jedną szansę /ujrzeć cień/
- Kurwa!- darłem się. Tego było już za wiele. Kto to jest?! Kto kurwa?!
Szybko wyjąłem telefon z kieszeni i wykręciłem numer do Joe.
Nie odbierał.
Trudno.
Przecież nie będę jak mięczak dzwonił do Meggi.
Chuj tam..
Położyłem się na swoim łóżku i usiłowałem zasnąć. Na mare..nie mogłem.
Położyłem się na plecach i zacząłem myśleć..jednak to też mi nie wychodziło. W takich chwilach myśli się jak najgorzej..tak miałem. Wszystko przychodziło mi do głowy.
/Ta postać po prostu zniknęła w ciemnościach/
Nagle usłyszałem trzaśnięcie drzwiami..zastygłem, serce podeszło mi do gardła, a ciało było sztywne.
Przyszła po mnie..
Słyszałem jej kroki po schodach, ale nie mogłem się ruszyć..zamarłem i czekałem aż tu wejdzie i ze mną skończy.
Mięczak..
- Justin!- usłyszałem krzyk, jednak to nie był damski głos..
Super, przyszedł po mnie facet, a ja nawet nie będę mu w stanie przyjebać..
- Justin!- postać wpadła do mojego pokoju ponownie krzycząc. Jaką ulgę poczułem gdy okazało się, że to mój..tata.
- Musisz mnie tak straszyć?!- wrzasnąłem wstając z łóżka.
Zaśmiał się- Sorki syneczku malutki- podszedł i poczochrał mnie po grzywce.
- Gdzie ty do cholery byłeś?!- poczułem jakbyśmy pozamieniali się rolami.
- Spokojnie wszystko ci wytłumaczę- uspokoił mnie swoją ręką- Ale nie teraz.
- Teraz!- wrzasnąłem pokazując palcem na niego.
- Nie teraz!- odkrzyknął mi.
- Teraz!- nie dawałem za wygraną.
- Okej- wzruszył ramionami- Mogę wytłumaczyć ci teraz.
Wygrałem.
- Ale nie zdziw się jak zaraz po tym aresztuje nas policja.
Przegrałem. Dobry w to jest.
- Co?!
Czy on zawsze musiał sprowadzać na nas problemy? Cholera.
- Chodź!- krzyknął i machnął ręką w oczekiwaniu, że pójdę za nim. Tak zrobiłem.
- Co ty zrobiłeś?!
- Mówiłem kurwa, że wytłumaczę ci potem.
- Gdzie idziemy?
- Wyjeżdżamy- rzucił.
Zatrzymałem się na schodku.
- Nigdy w życiu- sprzeciwiłem się.
- Nie masz wyjścia, rozumiesz?- szepnął.
Usłyszałem syreny policyjne.
- Musisz ze mną iść rozumiesz?
Pokiwałem głową i poszedłem za nim. Wyszliśmy tylnymi drzwiami, które prowadziły do lasu.
- Zabije cię- warknąłem do niego.
- Musimy opuścić kraj.
- Ja tutaj mam dziewczynę, która mnie teraz potrzebuje, rozumiesz?
- Słuchaj!- krzyknął rozglądając się- W dupie to mam.
- A ja nie! Nie będę odpowiadał za twoje czyny rozumiesz? Zjebałeś coś to twoja wina nie moja. Masz to naprawić bo nie mam zamiaru stąd wyjeżdżać- przytupnąłem.
- Tak?- spytał podirytowany- Wyjaśnij mi jak mam przyznać się do podpalenia chaty sąsiadów i zgwałcenia dziewczyny, hm?
Jest pojebany..ale to dało mi dużo do myślenia
- Zgwałciłeś dziewczynę? Kiedy?
- Około dwa z hakiem nawet miesiące temu- powiedział z totalną lekkością w głosie- A ta dopiero teraz nasłała na mnie policje-prychnął jakby był tym wielce zdziwiony.
- Co cię tak dziwi?- szliśmy przez krzaki- Skrzywdziłeś ją.
- Ta- machnął ręką- Jakoś średnio mnie to obchodzi.
Zaraz, zaraz..
- Czy ty powiedziałeś, że zgwałciłeś ją dwa miesiące z hakiem temu?- olśniło mnie.
- No tak, a co?- spytał lekko zdziwiony. Był jak nastolatek którego trzeba było ciągle wychowywać i tłumaczyć "Źle zrobiłeś, bardzo źle"
- Boże- złapałem się za głowę.
A co jak to była Maria. Spotkałem ją wtedy w lecie i powiedziała, że jest w 1 miesiącu ciąży.
- Jak miała na imię?-spytałem.
- Skąd mam wiedzieć?-prychnął obojętnie- Nie pytam się.
- Jesteś żałosny- warknąłem i zawróciłem.
- Przestań mi tu sceny odstawiać- syknął mi do ucha przyciągając mnie do siebie od tyłu.
- Puść mnie kurwa- warknąłem. Ani nie usłyszałem żadnych słów, ani mnie nie puścił. Natomiast poczułem dość mocne uderzenie w głowę i czułem, że rozmazuje mi się obraz przed oczami.
*
*Ojciec*
Ciągle dzwonił do niego ten zasrany telefon, była do cholery 01;23 kto do chuja dzwoni o takiej godzinie.
-Halo- odebrałem wkurzony.
- Pan Bieber?-spytał niepewnie lekarz.
-Ta Pan Bieber z innego pokolenia- burknąłem.
- Czy mogę rozmawiać z Panem JUSTINEM Bieberem?
- Justin teraz nie jest w dość dobrym stanie - wymyśliłem coś na poczekaniu spoglądając na nieprzytomnego syna.
- Zadzwonię jak Pan Bieber wyzdrowieje- powiedział miło ten nędzy facecik.
- Przepraszam a kto dzwoni?- spytałem. Postanowiłem być milszy. Chciałem wiedzieć co mój synalek przeskrobał.
- Dzwonię ze szpitala- usłyszałem.
- Jasne- powiedziałem- Justin tak szybko nie wyzdrowieje, jest na..ostrym dyżurze..złamał nogę- kłamałem- w kolanie.
- Oj, to straszne- mówił z wyrazem współczucia.
- Ja mu przekażę- zapewniłem.
- No nie wiem..-wahał się.
- Jestem jego ojcem, siedzę teraz na korytarzu w przychodni i czekam aż zagipsują mu nogę. Wolę przekazać mu to jako ojciec niż żeby pan mu to mówił. O ile to coś ważnego- zaznaczyłem, ale wiedziałem, że to nie jest ważne, Przynajmniej dla mnie.
- Może ma pan rację.
No ba..
- Proszę przekazać, panu Bieberowi, żeby oczywiści skontaktował się ze mną, oraz przekazać mu pozdrowienia.
- To to było takie ważne?
- Nie..no przecież, że nie.
- A więc..?- spytałem dłubiąc sobie w paznokciach.
- Panna Kelly wybudziła się 20 minut temu z długiego snu i ciągle powtarza tylko jego imię. Na pewno za nim tęskni.
- Justin nie będzie mógł do niej przyjść.
- Rozumiem, że dzisiaj nie, ale kiedy indziej- powiedział ciepło- Wiem, że bardzo ja kocha.
- No właśnie..Justin.. jej nie kocha.
- Słucham?- spytał ten nędzy lekarzyna. Wszystko trzeba tłumaczyć.
- Powiem raz i wyraźnie..-westchnąłem- Justin nie przyjdzie do niej ani dzisiaj, ani jutro, ani nigdy.Właśnie jesteśmy w trakcie przeprowadzki.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Justinowi już na niej nie zależy..Proszę jej to powiedzieć jak już będzie z nią w miarę okej.
- Zostawił ją?
Westchnąłem znowu- A nie rozumie pan tego co do pana mówię? ON JEJ NIE KOCHA i lepiej żeby o tym wiedziała i już się z nim nie kontaktowała.
- Proszę powiedzieć Panu Justinowi, żeby do mnie zadzwonił jak wydobrzeje. Muszę z nim porozmawiać.
- Jasne- rzuciłem szybko kiedy zobaczyłem, że Justin się powoli wybudzał.
*Justin*
- Gdzie ja do cholery jestem?!- wrzeszczałem na ojca.
- W prywatnym samolocie- odpowiedział bezproblemowo.
- Uprowadziłeś mnie. Dzwonię na policje- zacząłem grzebać po kieszeniach w celu szukania telefonu, jednak jego tam nie było.
- Tego szukasz?- spytał i machał mi przed oczami moim iphone'm.
- Oddaj!- rzuciłem się na niego.
Jednak on tylko bardziej się zdenerwował rzucił go na podłogę i po prostu zmiażdżył swoją nogą.
- Jesteś pojebany!- wrzasnąłem przedzierając się przez samolot, chciałem dojść do pilota- Proszę lądować gdziekolwiek.
- Proszę go nie słuchać- powiedział do pilota na co on kiwnął głową.
Za co..? Za co kurwa? Porwał mnie własny ojciec.
- Gdzie jesteśmy?- spytałem spokojniej, bo w głowie już pewien plan.
- Gdzieś nad Ohio- wzruszył ramionami.
Wytrzeszczyłem oczy. Byłem daleko..jednak bliżej niż mi się wydawało. Myślałem, że jesteśmy na innym kontynencie.
- Teraz będzie tylko lepiej- pogłaskał mnie po ramieniu.
Spojrzałem na niego- Nie dotykaj mnie już nigdy więcej.
-------------------------------------------------------------
Oto kolejny rozdział.
Obiecałam i jest :)
Przyjemnie mi się pisze, dlatego
pewnie będą teraz częściej.
Mam nadzieje, że wam się spodoba <3
Zostawcie po sobie komentarz.
<3 <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz