czwartek, 18 sierpnia 2016

Epilog

Notka pod rozdziałem <3
TRZY LATA PÓŹNIEJ
*Emily*
Minęło dużo czasu i chwil spędzonych z moim Justinem. Najwspanialsze lata w moim życiu sprawiły, że zmieniłam się o 360 stopni. Praktycznie nie było tego po mnie widać, ale ja czułam, że tak jest. Po upływie kilku lat i ciągłego przebywania z Justinem, doszłam do wniosku, że nigdy i nic nie mogło by NAS zniszczyć. Nic nie miało prawa zmienić teraźniejszości i przerwać naszego szczęścia. Coś co sprawiło, że mogłam poznać Justina i zakochać się w nim było najwspanialszym "czymś" co mogło mnie spotkać.
  Każdego dnia widziałam, jak nasza córka dorastała i jak Justin zmieniał się pod jej wpływem. Ona nie odstępowała go na krok, a on rozpieszczał ją jak tylko mógł. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Niestety Justin zaczął chodzić do pracy i nie spędzał już z nią całych dni, ale dzwonił do nas prawie co godzinę.
Oboje zadecydowaliśmy, że najlepiej byłoby gdybyśmy wrócili do Nowego Yorku, żeby moja mama i mój tato mogli być bliżej swojej wnuczki. Nie mogą się nią nacieszyć, a ona jest najszczęśliwszym dzieckiem jakie kiedykolwiek widziałam.
- Mamo, mamo!- podbiegła do mnie Meggi. Nie zastanawialiśmy się jak dać jej na imię, ponieważ Justin czuł, że ja chciałam dać jej imię po mojej zmarłem przyjaciółce.
- Co się stało?- ukucnęłam przed nią.
- Tato powiedział, żebyś mu zrobiła kawę- powiedziała jąkając się, a ja się zaśmiałam, kiedy zauważyłam wychodzącego Justina zza rogu.
- Musisz wysyłać dziecko do mnie?- spytałam, a Justin podszedł do mnie obejmując mnie.
- A mówiłem ci, że sam powiem?- spytał ją, a ona cicho zachichotała.
- Przepraszam- przytuliła się do nóg Justina, a on podniósł ją.
- Chodź do mnie- pocałował ją.
- Fuj- wytarła się- Tylko mama może mnie całować- powiedziała oburzona.
- A tato już nie?- spytał Justin udając obrażonego- Ja ci dam- zaczął nią podrzucać i kręcić w górze.
Nie wierzyłam, że aż tyle szczęścia może być w jednym człowieku ile było w Justinie. Oszalał na jej punkcie i nie widział świata poza nią. Był na prawdę kochany.
- Tato! Puśś!- śmiała się. Justin po chwili odstawił ją na ziemię.
- Leć do pokoju, ja zaraz do ciebie przyjdę- powiedział jej do ucha, a ona wykonała jego polecenie.
Kiedy Meggi już wbiegła do pokoju to Justin od razu się do mnie zwrócił.
- I co rozmawiałaś z Mathem?- spytał mnie przyciągając mnie do siebie.
- Tak, już z nim gadałam.
- I co?
- Powiedział, że wszystko jest już załatwione- uśmiechnęłam się podekscytowana.
- I kiedy przyjdą remontować?
- Za dwa dni.
*Justin*
Emily rozkwitła. Nigdy nie widziałem tak szczerze szczęśliwej osoby po tylu rozczarowaniach. Od tego wszystkiego minęło kilka lat, a ja dalej kocham ją jak wariat. Nigdy nie kochałem nikogo bardziej od niej i naszej córeczki. Zawsze będę jej wdzięczny za to, że pomogła mi się zmienić, bo to dla niej tego dokonałem. Emily dała mi coś wspaniałego..dała mi najpiękniejszą córkę. Nigdy nie mogłem sobie nawet wymarzyć lepszego życia. Tylko tyle jest mi potrzebne do szczęścia.
Meggi rośnie jak na drożdżach i zmienia się w piękną dziewczynkę. Jest podobna do Emily, ale to oznacza, że będzie piękną kobieta w przyszłości. Stała się dla nas tak ważna, że moglibyśmy zrobić dla niej wszystko. Kiedyś nie rozumiałem jak można tak rozczulać się nad dziećmi i tak je kochać.. kiedy już ma się świadomość, że dziecko jest w drodze to jest się szczęśliwym, ale kiedy zobaczy się je po raz pierwszy, to nic nie mogłoby wydać ci się bardziej piękne niż ta chwila.
Niestety dalej walczyliśmy z chorobą Meggi, którą jak się okazało jest bardzo ciężko zaleczyć. Ciągle jest pod opieką lekarzy. Jej choroba wychodzi poza mówione granice. Potrafi dostać mocnych ataków, a wtedy szybko trzeba jej podać maskę tlenową. W takim momentach zachowuje się jak pizduś bo nie mogę na to patrzeć..nie mogę patrzeć na to jak moja księżniczka cierpi, dlatego to wszystko robi Emi. Zawsze wychodzi od niej zapłakana, ale na szczęście ze świadomością, że to jej przejdzie. Lekarze ciągle powtarzają, że za rok powinno się wszystko ustatkować. Mamy taką nadzieję.
- Będziesz wtedy w domu?- spytałem.
- A gdzie ja mogę być, Justin?
- Dobra, nie było pytania- przytuliłem ją do siebie i zostaliśmy w takiej pozycji na chwilę.
- Idź do Meggi, bo na ciebie czeka, a ja zaraz do was przyjdę- puściłem ją i popatrzyłem chwilę na moją dziewczynę.
Pocałowałem ją w czoło i poszedłem do pokoju.
- Tato patrz!- pisnęła Meggi podskakując obok okna.
- Co tam jest?- podszedłem i podsadziłem ją tak, żeby mogła usiąść na parapet.
- Samolot- popatrzyła na mnie, a ja na nią- Polecimy kiedyś samolotem?!
- Tak..- nie mogłem jej powiedzieć, że przez jej chorbe to nie jest wskazane- Ale kiedyś..- dodałem.
***
*Emily*
- Tak mamo- rozmawiałam z nią przez telefon- Przyjdę do was dzisiaj, bo muszę zawiedź do was kilka rzeczy.
- Dobrze to czekamy na ciebie córeczko, pa.
- Pa- rozłączyłam się i westchnęłam.
- Co jest?- spytał Justin.
- Muszę zawiedź mamie te rzeczy na przechowanie.
- Zawiedź cię?- spytał.
- Nie , sama pojadę- wstałam z kanapy- Zaraz wracam kochanie- podeszłam do Meggi i pocałowałam ją.
- Za ile?- spytała.
- Za parę minut- uśmiechnęłam się do niej głaskając ją po główce.
Wstałam i poszłam w kierunki drzwi, tam ubrałam buty i wyszłam z domu prost do naszego auta.
Mieszkaliśmy teraz bliżej domu mojej mamy, dlatego nie musiałam długo do niej jechać.
  Kiedy zajechałam na miejsce od razu wypakowałam wszystkie rzeczy, które już wcześniej Justin zaniósł do bagażnika i ruszyłam w kierunki drzwi. Nawet nie musiałam pukać bo od razu na pomoc wyszła Chels.
- Co widziałaś mnie z okna?- spytałam z uśmieszkiem.
- Czekałam aż przyjedziesz- coś mi tu nie grało..albo coś bardzo złego musiało się stać, albo siostra się stęskniła. Swoja drogą..Chelsea na maksa się zmieniła, aż nie mogę uwierzyć w to jaka dojrzała już jest. Dalej jest ze swoim chłopakiem, a on ją bardzo kocha. Ich miłość na prawdę długo wytrwała i mam nadzieje, że będzie trwać zawsze bo widzę jakie szczęście on jej daje.
- A co to się stało?- spytałam zdziwiona.
- Wiesz..po prostu ja ..no kocham cię- wymyśliła coś.
- Kręcisz- zmrużyłam oczy i popatrzyłam na nią- Ale to odkryje potem.
Wzięłam ode mnie dwa pudła, a ja sama niosłam trzy.
- Hej mamo- stęknęłam nie widząc jej.
- Daj mi to dziecko- wzięłam ode mnie te rzeczy i postawiła na podłogę- Czyli to wszystko?
- Tak, to będziesz już wszystko- uśmiechnęłam się patrząc na pudła.
- Kiedy zaczynacie remont?
- Za dwa dni.
- Szybko- powiedziała nagle Chels- Ale nie wydaje mi się, że chcesz rozmawiać o remontach- złapała mnie za rękę i pociągnęła do swojego pokoju. Wtedy na sto procent wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Powiedz co jest?- wyrwałam się z jej uwięzi kiedy wpadłyśmy do jej pokoju.
- Potrzebuje twojej pomocy- rzuciła szybko, a ja się przeraziłam.
- Mów co jest?
- Bo..mi..się złamał paznokieć i wiesz, może byś mi je zrobiła i w ogóle?- spytała lekko zestresowana.
- Chels- zaśmiałam się- To jest taki dramat?
- No wiesz..- udawała oburzoną.
- Dobra przyszykuj wszystko zrobię ci, bo muszę zaraz lecieć- machnęłam ręką i wygodnie usiadłam na łóżku.
***
- Gotowe- powiedziała w końcu. Długo mi to zajęło bo okazało się, że moja siostra jest bardzo wybredna jeśli chodzi o paznokcie. Ciągle jej musiałam poprawiać, dorabiać, a nawet dwa razy zmieniać kolor bo jej się znudził.
- Dziękuje- przytuliła mnie mocno.
- Nie ma za co- odsunęłam ją i popatrzyłam na nią- A teraz już muszę lecieć- wstałam z jej łóżka, ona również bo poszła odprowadzić mnie do drzwi.
- Dzięki, mamo, że mogę to przechować- powiedziałam jeszcze raz do mamy całując ją w policzek.
- Ależ nie ma za co- przytuliła mnie.
- Paa- pomachałam im zmierzając do drzwi.
- Papa, kochanie
- Paa siostra!
Wyszłam z domu mojej mamy i poszłam w kierunku auta. Nie wiedziałam czemu Chels zachowywała się tak dziwnie, ale coś musiało jej bardzo odbić. Kiedy chciała, żebym pomalowała jej paznokcie to przychodziła z lakierem i mówiła "weź mi zrób", teraz była bardzo podejrzana. Może mi się zdawało?
***
Zamknęłam auto i szczęśliwa poszłam w stronę drzwi wejściowych naszego domu. Pociągnęłam pewnie za klamkę. Myślałam, że zastanę Justina w głównym pokoju, jednak zastałam tam kompletną ciemność.
- Justin?- spytałam zdejmując buty- Justin.
Pomyślałam od razu, że pewnie są w naszej sypialni, ponieważ Meggi pokój był w remoncie, a raczej po prostu nic w nim nie było.
Ruszyłam w stronę pokoju, ale nagle usłyszałam za sobą cichy głos mojej córeczki.
- Mamo..- szybko się odwróciłam i podeszłam do niej.
- Meggi, czemu jesteś sama, gdzie tatuś?- spytałam przejęta.
Meggi wychyliła się zza mnie i pokazała na coś palcem, postanowiłam wolno się rozejrzeć. Za mną stał Justin, trzymał bukiet czerwonych róż i był ubrany w garnitur. Wyjął pilota, dzięki któremu włączyły się piękne białe światła skierowane na mnie. Myślałam, że śnie.
Justin zmierzał do mnie powolnym krokiem, a Meggi przytuliła się do mojej nogi.
- Emily..-powiedział do mnie- Czekałem na ciebie- powiedział nagle.
- Justin..- zaczęłam, ale on przyłożył mi swój palec do ust, uciszając ją.
Nagle w tle zaczęło grać pianino, jak potem się okazało to był Joe. Meggi podbiegła do niego i podziwiała jak gra.
- Od czego zacząć- zaśmiał się Justin- Chciałem, żeby ten dzień był wyjątkowy dla nas obojga. Coś co będziemy pamiętać już na zawsze, coś co będziemy mogli wspominać za kilka lat.
Uśmiechnęłam się do niego czule.
- Jesteś dla mnie najważniejszą osobą, jesteś wspaniałą kobietą i opiekuńczą matką. Dałaś mi mnóstwo ciepła i otoczyłaś mnie miłością, dzięki której zrozumiałem, że tylko ty mogłabyś kiedykolwiek zawrócić mi w głowie- zaangażował się, a ja miałam już łzy w oczach- Kocham cię szaleńczo i chciałem podziękować ci za te wszystkie lata i za to, że jesteś ciągle obok mnie.
Zaszlochałam, a on otarł mi łzy- Justin..to jest ..na prawdę urocze.
- Chciałbym, żebyś już zawsze sprawiała, że będę budził się szczęśliwy, jeśli ktoś miałby nade mną panować, to nie szantażysta telefonowy tylko ty.
Zaśmiałam się przez łzy.
- Twój uśmiech zawładnął mną, a ty dałaś mi to co zawsze chciałem mieć- Justin miał zaszklone oczy- Nic nigdy nie opisze tego co do ciebie czuje, ale mam nadzieje, że przynajmniej to trochę to przedstawi.
Justin popatrzył na mnie i wręczył mi kwiaty, a kiedy to zrobił uklęknął na jedno kolano. Moje nogi zrobiły się jak z waty i myślałam, że zaraz zemdleje.
- Chcę do końca swoich dni robić ci śniadanie do łóżka i budzić się obok ciebie z myślą, że jesteś tylko moja, a ja jestem tylko twój. Kocham cię całym sercem i chciałbym, żebyś zawsze to wiedziała.
Łzy poleciały mi z polików.
- Emily..- popatrzył na mnie- Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moja na zawsze?- spytał w końcu.
Popatrzyłam na niego, apotem na naszą córeczkę, ona jeszcze tego nie rozumiała i po prostu patrzyła na nas jak zawsze. Za to Joe wzruszył się, widziałam to po jego twarzy.
- Tak- pokiwałam głową ciesząc się ja wariatka- Tak chce zostać twoja na zawsze. Założył mi pierścionek na palec i od razu chwycił mnie  okręcając kilka razy. Kiedy postawił mnie na ziemie popatrzył mi w oczy.
- Ja śnie prawda?- szepnął stykając się ze mną czołem.
- Skoro to jest sen- pociągnęłam nosem- To już nigdy mnie z niego nie wybudzaj.
---------------------------------
Hejka!
To już koniec!
Muszę wam powiedzieć, że pisanie tego bloga to jedno
z najlepszych rzeczy, dlatego smutno mi, że dobiegł końca.
Mamy szczęśliwe zakończenie i mam nadzieje, że się wam spodoba.
Napiszcie mi jak podobało się wam moje ff
Dziękuję wam za czytanie! To wiele dla mnie znaczy!
A jeśli podobało wam się jak pisałam tego bloga to zapraszam na drugiego:
jbyourselffallinlove

wtorek, 16 sierpnia 2016

Rozdział 40

NOTKA POD ROZDZIAŁEM :)
*Emily*
Była taka śliczna, nie mogłam się na nią napatrzeć. Wtedy przypomniało mi się moje pytanie skierowane do Karie na zajęciach..ona miała racje..jak mogłam pomyśleć, że mogę jej nie pokochać?
- Jesteś taka śliczna- powiedział cicho Justin głaskając ją po głowie.
Co do Justina..spisał się na prawdę świetnie i szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie, żeby kto inny odbierał mój poród niż mój własny wspaniały Justin.
Popatrzyłam na niego, a on od razu na mnie- Uratowałeś mi życie, kochanie- szepnęłam mu w usta.
- A co ty myślałaś, że cię tu zostawię?- również szeptał. W końcu nasze usta złączyły się w pocałunku.
Oboje popatrzeliśmy na nasze dziecko..to wspaniale brzmiało "nasze dziecko"
Widziałam, że Justin ciągle był w szoku i nie mógł opanować łez. Ja jeszcze żyłam porodem i całym tym stresem, na który naraziłam się rodząc w lesie. Tylko kiedy patrzyłam na naszą córeczkę byłam w stanie się uspokoić.
   Usłyszeliśmy w oddali sygnał karetki. Justin szybko pobiegł wskazać ratownikom gdzie jesteśmy, a kiedy przyszli na miejsce, wzięli mi dziecko z rąk.
- Czemu ją zabieracie?- spytałam roztrzęsiona.
- Emi spokojnie nikt nam nie zabiera dziecka, panowie zawiozą nas do szpitala, tak?- złapał mnie za ramiona i mówił do mnie.
- Ale czemu, czy coś jest nie tak?- spytałam zdenerwowana.
- Emily, wejdź do karetki, proszę- Justin pokazał mi na karetkę- Nie martw się niczym- położył mi rękę na plecach jak wchodziłam do pojazdu.
   W karetce, nie pozwolili trzymać mi mojej córki. Ciągle robili jej jakieś podstawowe badania.
- No, no muszę panu powiedzieć, że spisał się pan na medal- powiedziała jedna z kobiet z karetki- Bo to pan odbierał poród, prawda?
- Ja- powiedział dumny ciągle trzymając mnie za rękę.
Właśnie w tamtym momencie zaczęłam się poważnie zastanawiać nad sensem tego. Przecież gdyby to się nie zdarzyło nigdy w życiu, to tak na prawdę nie wiedziała bym czym jest szczęście. TO mam na myśli ten piękny czas jaki spędziłam z Justinem. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny mógł być wtedy obok mnie. Dał mi tyle szczęścia, którego nie zaznała bym od nikogo innego. Był dla mnie kimś na kim zawsze mogłam polegać nie zważając na sytuację. Jest dla mnie osobą, która zmieniła nieświadomie moje życie o 360 stopni. To co tak bardzo daje mi teraz radość, nie zdarzyło by się gdyby Justin nie wszedł w moje życie z wielkim impetem zmieniając je jak rękawiczkę. Tylko jego słowa i dotyk każdego dnia dawał mi wsparcie i odwagę na kolejny dzień. Otoczył mnie troską, której nigdy nie mogłam zaznać u żadnego faceta. Dał mi porządny powód do dążenia do przodu, a poza tym to on uratował naszą córkę. gdybym była wtedy sama, ja i ona dawno byśmy odeszły..
  Karetka wysadziła nas pod szpitalem, a sami zabrali naszą córkę do środka.
- Justin, ja tak bardzo się boję- popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- Kochanie, to są tylko badania, nie masz się o co martwić- przytulił mnie do siebie- Wszystko będzie dobrze.
Poszliśmy za lekarzami oni weszli z naszą małą księżniczką do gabinetu, a my czekaliśmy pod nim.
*Justin*
Siedziałem obok Emily i ciągle na nią spoglądałem, już nie jak na wystraszoną nastolatkę, która czasem da popalić..za to jak na kobietę i matkę mojego dziecka. Wiedziałem, że spisze się w tej roli lepiej niż kto inny. Znałem Emily nie wiele..nie wiele na to by już zakładać z nią rodzinę, ale prawda jest taka, że tylko przy Emily czułem, że ta rodzina na prawdę będzie w stanie trzymać się razem. Szczęście jakie dała mi Emily przez najbliższy czas jest nie do opisania. Nasze relacje przez ten czas zmieniły się diametralnie, nasz związek przeszedł wiele prób i każdą z nich przetrwał. Emily wie, że zawsze może na mnie liczyć i, że nigdy jej nie zostawię. Jeśli coś miało by się skończyć i miało by to być moje życie, czy miłość do Emily, to wybrał bym śmierć, bo wiem, że nasza miłość będzie trwała po grób. Nic nie mogłoby sprawić, żeby nasze szczęście prysło jak zły czar. Dawno, dawno temu poznałem wspaniałą dziewczynę, która w niedługi czas tyle wycierpiała się przez takiego człowieka jak ja, jednak kiedy patrzę na Emi, to czuję, że nie ma mi tego za złe. Wiem, że ciężko było jej zaufać mi na nowo, ale doceniam, że była w stanie przełamać się i to zrobić. Czuję się jakbym znał ją całe życie. Kiedyś nasze dusze były jak odległe konstelacje na niebie, teraz jesteśmy dla siebie najbliższymi gwiazdami..
Popatrzyłem na moją dziewczynę, a ona po chwili popatrzyła na mnie. Była wystraszona, trzęsła się z nerwów, a mi krajało się serce gdy musiałem patrzeć jak moje słońce płacze.
Nic nie powiedziałem, bo żadne słowa by ją teraz nie uspokoiły, tylko przytuliłem ją mocno do siebie. Tak by poczuła, że będzie dobrze. Chciałem by usłyszała bicie mojego serca które bije dla dobra naszego dziecka.
***
W końcu z sali wyszedł jakiś lekarz.
- Doktorze i co?- Emily zerwała się do niego jak oparzona.
- Zanim udzielę kilka informacji, muszę wiedzieć kilka rzeczy.
- Jakich?- spytałem.
- Czy państwo są stąd?
- Nie..jesteśmy z Nowego Yorku- odpowiedziała szybko Emily, łapiąc się za brzuch.
 Mówiła, że jeszcze trochę ją boli, ale, że to nie jest nic strasznego.
- Czyli są tu państwo przejazdem?- spytał.
- Moja dziewczyna urodziła nie opodal, kiedy akurat byliśmy w trasie- wytłamczyłem.
- Tak myślałem, że nie są państwo stąd- powiedział lekarz- A kto odbierał poród?
- Mój chłopak.
- Spisał się pan- uśmiechnął się do mnie- A w takim razie, proszę mi powiedzieć, czy dziecko ostatnimi dniami, bądź miesiącami było narażane na stres?
Emily szybko na mnie popatrzyła, wiedziałem, że nie chciała o tym mówić.
- Usiądź kochanie- posadziłem Emi na krześle- A ja wszystko załatwię- posłałem jej ciepły uśmiech.
Złapałem lekarza i odszedłem z nim trochę dalej.
- Mojej dziewczynie niedawno zmarła ważna osoba..wydaje mi się, że to mogło jej zaszkodzić.
- Wie pan..- lekarz podrapał się po głowie- Niestety, ale ma pan racje.
- Co to oznacza?- spytałem spanikowany- Czy ona..?
- Nie.. nie- uspokoił mnie-Wie pan, że dziecko urodziło się za wcześnie? To wszystko niestety spowodowane jest stresem.
Złapałem się za głowę- Czyli co to oznacza?- zadawałem ciągle takie pytanie, bo kompletnie nie znałem się na medycynie.
- Na razie nie mogę powiedzieć państwu nic jak to, że muszą państwo teraz dbać o dziecko jak tylko się da, ponieważ w przyszłości, każde sprzeczki, lub kłótnie, jakieś problemy mogą nasilić poważne depresje. Jeśli dziecko skończy 4 lata, jego emocje powinny się uformować- uśmiechnął się lekko.
- Czyli to oznacza, że ona ma problemy emocjonalne?- coś skumałem
- Stres wywołany podczas ciąży bardzo wpłynął na państwa dziecko, co doprowadziło do przedwczesnego porodu. Teraz rozwój dziecka jest tylko i wyłącznie w waszych rękach- pokazał na mnie i na Emily, która nas nie słyszała- Jeśli dziecko będzie miało odpowiednie warunki do życia wszystko powinno być dobrze.
Odetchnąłem- Ale mi ulżyło.
- Jednak to nie wszystko.
- Jak to?- mina mi zrzedła.
- Dziecko ma wadę serca- powiedział nagle.
- Najpierw mnie tu uspokajasz, a teraz mi mówisz takie rzeczy, panie!
- Spokojnie..dziecko będzie musiało zostać u nas na obserwacji przez tydzień, najlepiej, żeby matka również została. Musimy ja przebadać- popatrzył na Emily.
- Czy..?
- Wada serca u dziecka może być spowodowana podłożem genetycznym, nie może, a raczej jest- poprawił się- Dziecko zostanie u nas w szpitalu, a matka razem z nim. Przez dwa tygodnie dziecko musi być karmione lekiem matki, a potem powiem państwu jak karmić je dalej- popatrzył w swój notes- Niestety nie będziemy w stanie wyleczyć dziecko do końca, ponieważ wadę serca można wyleczyć tylko chirurgicznie.
- Niestety wiem.
- Ale dużo dzieci rodzi się z wadą serca. Co nie oznacza, że trzeba się zaraz tym zamartwiać. Ważne, aby dziecko cały czas było pod nadzorem kardiologa, a w najbliższych miesiącach swojego życia, po prostu lekarza rodzinnego- wytłumaczył mi.
- Dziękuje doktorze.
- Poprosimy pańską dziewczynę na badanie za pięć minut.
- Dobrze.
- Justin..- podeszła do mnie- I co?- spytała przerażona.
- Zaraz zabiorą cię na badania.
- Co z dzieckiem?- złapała mnie za ramiona.
- Posłuchaj..Emily, powiem ci to potem.
- Nie, masz powiedzieć teraz!- nakazała.
- Na pewno?- spytałem patrząc na nią.
- Tak.
- Nasze dziecko przedwcześnie urodziło, się spowodowanym stresem podczas ciąży. Musimy bardzo, ale to bardzo z wielką uwagą o nie dbać do co najmniej 4 roku życia, żeby nie miało problemów emocjonalnych.
Popatrzyła na mnie- Myślałam..-odetchnęłam- Że jej grozi śmierć.
- To nie koniec.
- A co jeszcze?- spoważniała z rozpaczy, a ja kiedy zobaczyłem jej minę, nie mogłem mówić dalej.
- Emily..nie, powiem ci potem.
- Justin, to jest do cholery moje dziecko chcę wiedzieć wszystko!
- Emily, ochłoń.
- Powiedz mi..proszę- załamał jej się głos. Miała racje, musiała wiedzieć o swoim dziecku wszystko.
- Nasza córka ma genetyczną wadę serce, której nie możemy u niej wyleczyć, ale tylko zaleczać. Będzie musiała być pod opieką lekarza rodzinnego, a potem pod opieką kardiologa.
Emily zaszkliły się oczy- To wszystko moja wina? Ja naraziłam ją na ten stres?- popatrzyła na mnie.
- Emily to nie twoja wina- objąłem ją.
- Przepraszam- podeszła do nas pielęgniarka- Muszę panią zabrać na badanie.
Emily pokiwała głową i poszła za pielęgniarką.
- Kocham cie!
- Ja ciebie też - wyczytałem z ruchu ust kiedy się odwróciła. Bałem się o nią, bo była cała roztrzęsiona, ale nie mogłem uczestniczyc w badaniach, z niewiadmoych powodów.
KILKA DNI POTEM
*Emily*
Mała wyglądała wspaniale, codziennie karmiłam ją swoim mlekiem i praktycznie cały czas siedział u nas Justin, do tego podzwonił do moich rodziców i wszyscy się tutaj zjechali, co było dla mnie miłą niespodzianką. Ponieważ byliśmy przejazdem pomiędzy Oklamohą, a Nowym Yorkiem, Justin zatrzymał się w hotelu.
- Co tam kochanie?- spytał Justin kiedy wrócił do mnie z wodą.
- Popatrz, uśmiechnęła się do mnie- Justin nachylił się nad nią.
- A kto to przyszedł, tatuś?- zaczął z nią rozmawiać. Mała praktycznie ciśgle była gdzieś na badaniach i nie było jej z nami, dlatego dopiero dzisiaj Justin mógł ją wziąć na ręce.
- Proszę- podałam mu ją. Justin lekko ją wziął i ułożył na swoich rękach. Momentalnie się rozpłakał. Nie mogłam na nich patrzeć ponieważ ja od razu się wzruszałam. Justinowi na prawdę bardzo zależało na naszej córeczce i kochał ją całym sercem, każdego dnia byłam w stanie zobaczyć to coraz bardziej.
Oddał mi ją.
- Nie chcesz jej trzymać?- spytałam przejęta.
Justin nic nie powiedział tylko wyszedł załzawiony z sali. Zaniepokoiło mnie to, nie wiedziałam, czemu wyszedł i czemu oddał mi córkę tak szybko.
- Co jest z Justinem?- spytała Chels wchodząc do mojej sali.
- Nie mam pojęcia..boję się- powiedziałam.
- Spokojnie.
- Wyszedł ze szpitala?
- Nie, poszedł do łazienki z tego co widziałam- podeszła do mnie- Mogę ja potrzymać?
Pokiwałam głową i podałam jej moją córeczkę.
- Zostaniesz tu z nią na chwilkę, a ja zaraz wracam.
Nie musiałam ciągle leżeć, bo nic mi nie było. Podali mi tylko jakieś leki, ale byłam w szpitalu ze względu na karmienie dzidziusia. A nawet gdybym jej nie karmiła, to bym tu została.
Wyszłam z sali i pokierowałam się w stronę toalet. Stanęłam przed drzwiami męskiej i zapukałam.
- Justin? Możesz wyjść, jak tam jesteś?
Justin wyszedł dopiero po dwóch minutach mojego pukania.
- Kochanie co się stało?- popatrzyłam na niego. Miał całe czerwone oczy- Justin..
- Emily, ja..
- Co się dzieje?
- Głupio mi- zaśmiał się, a ja otarłam mu łzy.
- Powiedz mi- pogłaskałam go po głowie.
- Nie chciałem, żebyś widziała, jak płaczę..
- Przestań..
- Ja..po prostu, nie mogę na nią patrzeć- powiedział nagle.
- Co?- zaszokowało mnie to- Jak to? Czemu?- panikowałam
- Jest taka cudowna, że wzruszam się patrząć w jej małe oczy i przytulając jej małe ciałko- pociągnął nosem- Coś w życiu na prawdę mi wyszło..i to jest ona- mówił cichym głosem
Popatrzyłam na Justina..wiedziałam, że się wzrusza, ale dziecko wywołało na nim wiele pozytywnych emocji.
- Wiesz, że jesteś najwspanialszym ojcem na świecie?- spytałam przytulając go- Wiem, że ona cię bardzo kocha. Mam z nią więź- pokiwałam głową.
- Przekaż jej- popatrzył na mnie, przełykając ślinę- Że jest moim małym promyczkiem, który świeci jak jest ciemno.
--------------------------------
Ważna notka!
Jak wiecie to już ostatni rozdział!
Za niedługo ukaże się tylko epilog.
Powinien pokazać się za niedługo, nic nie obiecuje, ale mam nadzieje, że
zostanie ze mną do końca!
Komentujecie- Motywujecie!

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział 39

KILKA MIESIĘCY POTEM
*Justin*
Widziałem, że nastawienie Emily trochę się zmienia, już od kilku miesięcy chodzi z Joe do psychologa i widzę, że obu im to pomaga. Przede wszystkim psycholog wytłumaczyła Emily, że to nie jest jej wina, że Megs już z nami nie ma. Emily bardzo długo po śmierci swojej przyjaciółki, była zrozpaczona, codziennie przywoziłem ją na cmentarz..Teraz, rozważa przeprowadzkę, ponieważ bądź co bądź jednak 3 metry pod domem to wszystko się stało.
Próbowałem ją zrozumieć, ale to na prawdę jest bardzo ciężko zrozumieć. Niestety zostało już tylko się z tym pogodzić..nic z tym nie zrobimy.
- Justin, widziałeś może to zdjęcie co tu położyłam?- spytała szukając po kartonach, pewnie tego właśnie zdjęcia.
- Jakiego?- spytałem podchodząc do niej.
- Tego w takiej białej ramce, byłam tam ja i Meggi- spuściła głowę. Podszedłem do niej i ją przytuliłem- To zdjęcie było dla mnie ważne.
- Wiem kochanie, poszukamy go- pocałowałem ją w czoło.
Zaczęliśmy szukać po całym domu białej ramki, przecież gdzieś musiała być. Zauważyłem, że Emi zaczyna panikować.
- Przestań kochanie znajdzie się- powiedziałem, żeby ją uspokoić, ale na marne..przecież nie znałem Emi od dziś. Bałem się tylko, że już nigdy nie zazna spokoju.

*Emily*
Z Justinem postanowiliśmy, że przeprowadzimy się do Oklahomy. Kiedyś byłam tam z rodzicami u mojej ciotki, strasznie spodobało mi się Oklahoma City i mam nadzieje, że Justinowi też się spodoba, bo podobno tam nie był nigdy w życiu. Moi rodzice musieli się z tym pogodzić..wiedziałam, że zostawiam bliską mi rodzinę w Nowym Yorku, a sama jadę do innego stanu. Postanowiłam też, że regularnie będę się tutaj transportować, żeby ich odwiedzać i przy okazji odwiedzać moją Meggi.
Co do Joe..ciężko było mu się pozbierać po jej śmierci. Rozmawiałam z nim na poważnie, powiedział, że zakochał się w niej i tego dnia wieczorem miał posunąć się o krok na przód..Najbardziej boli go to, że nie zdążył powiedzieć jej najważniejszego.., że ją kocha. Jednak ja wiem, że ona o tym wiedziała od dawna no i mam nadzieję, że Joe również zdaje sobie sprawę z tego, że Megs czuła do niego coś więcej.
Okazało się, że kilka godzin przed śmiercią, Joe i Meggi faktycznie robili biżuterię, chcieli przeznaczyć ją na szczytne cele pomagające osobą, które są nękane przez przestępców..to wszystko był pomysł Megs. Chciała mi pomóc i zależało jej tak bardzo, że postanowiła oddać za mnie życie..mogłam to być ja bo ona miała prawo być jeszcze szczęśliwa.
***
Po kilkunastu minutach szukania ramki, w końcu się znalazła, zapomniałam, że wsadziłam ją do podręcznej torby by Meggi zawsze była przy mnie.
- Gotowi?- spytał Joe. A no właśnie..Joe? Postanowił, że zapisze się do policji tutaj w Nowym Yorku, żeby pilnować ludzi, który są niecnymi przestępcami uciekającymi z więzienia. Wydaje mi się, że tak Joe chcę zapobiec kolejnych takich sytuacji, która wzburzyła nami wszystkimi. To na prawdę jedna z jego lepszych decyzji.
- Tak gotowi- odpowiedziałam. Joe odwodził nas na stacje.
- Stary- Justin odwrócił się w jego stronę- Fajnie się z tobą mieszkało- klepnął go po ramieniu.
- To w końcu były nasze plany- powiedział kładąc mu rękę na ramieniu- Nie mogły się nie sprawdzić- zrobił smutną minkę.
- Będę tęsknił- Justin przytulił się do niego, a on do Justina- Znaczy- poprawił się- Nara stary..
- Wiesz, że jeszcze zawozi nas na staje?
- Zawsze jest dobry moment na czułość- Joe ją pouczył.
***
O wiele bardziej wolałabym wyjechać przytulając Meggi na pożegnanie..Nie było jej tutaj i to chyba zabolało mnie najbardziej..
- Idziemy kochanie?- spytał Justin obejmują mnie ramieniem. Staliśmy na peronie.
- Pa Joe- powiedziałam przytulając go. Na peron przyjechali moi rodzice i Chels- Cześć mamo- przytuliłam mamę- Cześć tato...Cześć Chels. Będę do was dzwonić- zapewniłam ich - Ale wy obiecajcie mi jedno.
- Co chcesz kochanie- mama złapała mnie za ręce.
- Odwiedzajcie Meggi tak często jak będziecie mogli i pozdrawiajcie ją ode mnie- popatrzyłam na mamę.
- Obiecuje kochanie- pogłaskała mnie po głowie, a następnie przytuliła mnie do siebie.
  Po pożegnaniu ruszyliśmy w odpowiednia stronę. Autobusem będziemy jechać długo, nie to co samolotem, ale nie chciałam ryzykować wsiadając w ciąży do samolotu.
***
- Jak dalej tak będzie jechać po dziurach to w końcu urodzisz- Justin zaśmiał się dotykając mnie po brzuchu.
- Weź mnie nawet nie denerwuj- odwróciłam głowę, patrząc za okno, była już noc, a mi się ani trochę nie chciało spać.
Skrzywiłam się kiedy nagle zabolał mnie brzuch.
- Emily co jest?!- Justin zaczął dramatyzować.
- Cicho- złapałam go za rękę i przyciągnęłam dalej się krzywiąc- Daj mi rękę- powiedziałam, a kiedy wykonał moje polecenie zaczęłam ściskać jego rękę. Justin nawet nie zajęknął z bólu.
- Emily czy to..?- zestresował się.
- Nie to tylko skurcz- uspokoiłam go kiedy mi już zaczęło przechodzić, nawet puściłam jego rękę.
- Ale mnie wystraszyliście- Justin złapał się za serce.
- Spokojnie, kochanie- pogłaskałam go po policzku. Pocałowałam go w usta, planowałam, że to będzie lekki pocałunek, ale Justin zaczął całować mnie namiętniej i namiętniej. Wydawało mi się, że to wyglądało tak jakbyśmy mieli się zjeść.
Nagle autobus zahamował i zgasł.
- Przepraszam państwa..autobus się zepsuł proszę wyjść z autobusu i poczekać na następny- powiedział kierowca po kilku minutach.
- To chyba jakiś żart!- wstałam i chciałam wyjść. Tak się zdenerwowałam, że bardziej to już nie mogłam. Justin wyszedł razem ze mną. Wziął nasze torby i wyszedł na zewnątrz.
- Jestem taka zła, że nawet nie mogę tego opisać, jesteśmy na jakimś zadupiu Justin!- wrzeszczałam.
- Emily co ja mam poradzić?!
- Idę się przejść- rzuciłam i poszłam w głąb jakiegoś czarnego lasu.
- Emily!- Justin pobiegł za mną i złapał mnie za rękę.
- Chcę się przejść i tak będziemy musieli czekać 3 godziny.
   Poszliśmy na spacer, weszliśmy w głąb lasu. Okazało się, że tam znajduje się fajny stawik i można tam oglądać gwiazdy. Usiadłam Justinowi między nogami na trawie i wtuliłam się w niego.
- Kocham cię- powiedziałam do niego zamykając oczy.
- Ja ciebie też skarbie- pocałował mnie w głowę.
- Pamiętasz jak to z nami było na początku?- zaśmiałam się.
- Tego się nie da zapomnieć- Justin też się zaśmiał.
- A teraz popatrz..spodziewamy się dziecka, jesteśmy razem- wtuliłam się w niego mocniej i poczułam, że Justin przyciska mnie do siebie.
Nagle poczułam mocny skurcz w brzuchu szybko się podniosłam.
- Znowu skurcz?- spytał Justin, ale ja nie byłam w stanie niczego powiedzieć.
- Justin..
- Co się dzieje?- zestresował się i od razu stanął nade mną.
- Zaczęło się, odeszły mi wody!- Zaczęłam krzyczeć.
- Ja pierdole- złapał się za głowę.

*Justin*
- Nie mam zasięgu po nikogo nawet nie zadzwonię!- krzyczałem zdenerwowany, a Emily próbowała złapać oddech, ciągle jej pomagałem. Ściskała moją rękę. Coś tam z tych lekcji wyniosłem, ona w takich momentach o tym zapomniała. Jak kazałem jej przybrać odpowiednią pozę i brać równe oddechy.
Emily ciągle krzyczała z bólu.
- Idę po pomoc- zerwałem się, ale Emi mnie zatrzymała- Nie mogę cię zostawić!- zdałem sobie z tego sprawę.
- Justin..ty..- krzyczała co chwile.
- Emily to za daleko nie dojdziesz tam, a ja ciebie tu nie zostawię.
- Pomóż mi to tak boli!- pociągnęła mnie za kołnierz.
Co chwile stękała, krzyczała i wołała moje imię pomimo tego, że ciągle byłem obok.
- Justin..ja czuje, że już..czas!- krzyknęłam rozchylając nogi.
Wiedziałem, że wtedy mogłem zrobić tylko jedno..odebrać poród.
Powoli zdjąłem Emi spodnie i popatrzyłem ostatni raz na moją dziewczynę.
- Trzymam za was kciuki- powiedziałem, a ona lekko uśmiechnęła się przez krzyk.
***
- Nie mogę!- krzyczała- Nie urodzę tego dziecka, umrę tu!- wrzeszczała jak opętana.
- Emily przestań!- denerwowała mnie. Zamiast skupić się na porodzie to ciągle waliła takie farmazony.
- Ja nie dam rady! Czuje to!
- A ja czuje, że się nie starasz! Przyj!
***
Emily przyłożyła się do działania. Kiedy zaczął się poród nawet nie mogłem myśleć o tym, żeby lecieć po pomoc.
Emily była wykończona leciała już druga godzina porodu. Nikt nas nie szukał bo byliśmy bardzo daleko, a poza tym przerwa miała trwać trzy godziny, więc mieli nas gdzieś.
- Justin- zaczęła płakąć- Leże tu dwie godziny i tylko krwawię, nawet nic się nie dzieje.
- Posłuchaj jak jeszcze raz coś takiego powiesz to urodzę za ciebie!
- Ale..
- Nie, "ale"..zrób to dla naszego dziecka i dla siebie.
***
Mijała czwarta godzina porodu, Emily osiągnęła już idealne warianty porodu. Nas dalej nikt nie szukał. Może nawet pojechali bez nas..wcale bym się nie zdziwił.
- Justin!- kiedy krzyczała moje imię szło jej o wiele lepiej.
- Krzycz! Krzycz na mnie!
- Justin!
- Teraz właśnie cię z zdradzam!
- Przestań!
O dziwo to zadziałało.
***
- Nie mogę- załamała się i zaczęła płakać to było coś czego się bałem.
- Emily już prawie!- byłem cały spocony, ale Emily wyglądała tak jakby spociła się za pięciu wujków, dziecko i mnie. Była wyczerpana.
- Nie mogę- poddała się.
- Przestań! Nie wygłupiaj się!
Emily popatrzyła na mnie, a ja na nią. Miałem łzy w oczach, było mi szkoda Emily, widziałem, że to ją wykończyło, ale niestety musiała to przecierpieć.
***
- Ostatni raz!- Emily posłuchała mnie i w końcu nam wyszło- Nie mogę uwierzyć..- powiedziałem.
Emily uśmiechnęła się bo już mogła odetchnąć- Co się stało?
- Wyszło nam..na prawdę daliśmy radę- zacząłem płakać.
Zdjąłem swoja koszulkę i owinąłem w nią dziecko, ciągle podziwiając to maleństwo, które jest tylko i wyłącznie nasze.
Po przecięci pępowiny, zostawiłem Emily z maluchem i szybko próbowałem chodź trochę się cofnąć, żeby złapać zasięg. Kiedy zobaczyłem na telefonie, że mam już dwie kreski poczułem, że to mój dzień.
Kiedy pogotowie odebrało i powiedziałem o zaistniałej sytuacji od razu wysłali karetkę, a ja wróciłem do Emily.
Podszedłem do niej, było oparta o drzewo, sam pomogłem jej się tak usytuować, trzymała na rękach naszą córeczkę. Usiadłem obok niej, nawet nie wiem w którym momencie łzy leciały mi tak wielkie jak groch..popatrzyłem na tą małą i na Emily, wiedziałem, że to są moje najukochańsze dziewczyny pod słońcem.
- Dałaś radę kochanie- pocałowałem ją po głowę.
- My daliśmy- powiedziała cicho.
---------------------
Oto kolejny!
No właśnie nastąpił ten wyczekiwany przez naszą parę moment.
Piszcie co sądzicie.
Komentujecie- Motywujecie

środa, 3 sierpnia 2016

Rozdział 38

KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ
*Emily*
Przez ten cały czas w końcu mogłam odetchnąć z ulgą i wyjść na ulicę bez obaw, że umrę. Justin oczywiście już trochę poluzował mi "smycz" i mogę wychodzić z domu sama. Oczywiście wszędzie chodzi ze mną Meggi, ale wiem, że to Justin ją o to prosi. Mówi, że mi ufa, a po chwili prosi innych żeby mnie niańczyli. Wiem, że on się o mnie martwi, ale na prawdę już nie ma o co.
- W dalszym ciągu nie mogę uwierzyć, że jednak udało ci się mnie namówić na te lekcje- powiedział Justin kierując autem.
- Wiesz kochanie to mi się przyda- popatrzyłam na niego.
- Chyba nam- poprawił mnie.
Justin bardzo wczuł się w ciąże, przygotowania do porodu i te inne. Na prawdę dodawało mi to otuchy bo już po tym mogłam wysnuć, że będzie wspaniałym ojcem.
Spojrzałam na niego z podziwem, kiedy skupiony parkował auto przed klubem. Kiedy już stanęliśmy w miejscu wyszłam z auta i czekałam, aż Justin zrobi to samo.
  Na razie lekcje polegały na takich "pogadankach" jeszcze za wcześnie było na co innego. Rozmawialiśmy tam o naszym związku i o tym czy jesteśmy gotowi na dziecko i z czym to się wiąże..
- Ja uważam, że będę wspaniałą matką- powiedziała jednak z dziewczyn. Nie znałam jej tak dobrze, ale przez te kilka zajęć zdążyłam zauważyć, że jest STRASZNIE zarozumiała.
- Dobrze- zaskoczyła szybko prowadząc zajęcia. Okazało się, że prowadzi je Karie, pewnie się uczy i mogę powiedzieć, że dobrze jej to idzie- A czemu tak uważasz?
- Spojrzy pani na mnie- pokazała na siebie- I ja miała bym być beznadziejna?
- No faktycznie- mruknęła pod nosem, widziałam, że to był czysty sarkazm i nawet trochę zachichotałam- Wiesz..-poprawiła się- Tego nie ocenia się po wyglądzie, chodzi o to co czujesz- uśmiechnęła się.
Złapała się za brzuch, zamykając oczy wzięła głęboki oddech- Ja czuje, że będę idealna- uśmiechnęła się.
- Jeśli tak uważasz to dobrze- powiedziała entuzjastycznie Karie- Chyba.
- Mam pytanie- zgłosiłam się, a ona z wielkim uśmiechem oddała mi głos- A co jeśli..ja go nie pokocham?
- Wiesz Emily, to się zdarza, ale tego nie da się powiedzieć..a już na pewno nikt inny ci tego nie powie- tłumaczyła- To się po prostu czuje..jeśli czujesz, że kochasz je teraz to twoja psychika to zapamięta i na pewno je pokochasz.
Popatrzyłam na nią uważnie..mówiła tak mądrze..W ogóle Karie jest bardzo mądra i idealnie nadaje się na psychologa.
- Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytanie?- spytała rozglądając się po kółku, w którym siedzieliśmy.
- Ja- zgłosiła się jakaś blondynka, ale kiedy Karie już nas nie obserwowała Justin od razu zwrócił się do mnie.
- Czemu myślisz, że go nie pokochasz?- spytał zmartwiony obejmując mnie.
- Nie wiem, boje się- wtuliłam się w niego.
- Przestań proszę.
   Po zakończonych zajęciach pokierowaliśmy się prosto w stronę auta. Oczywiście zamieniliśmy parę zdań z Karie. Szkoda, że nie miałam okazji poznać jej bliżej..no i już nie będę miała. Mimo wszystko wiem, że na pewno mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, wydawała się być na prawdę kochana.
- Jesteśmy- powiedział Justin zaciągając hamulec.
Złapałam za uchwyt i wyszłam z auta.
- Joe jest w domu czy mam wyciągać klucze?
- Joe jest w domu- powiedział i zamknął auto,a ja już podeszłam do drzwi, oczywiście poczekałam na niego.
Kiedy Justin już był blisko mnie otworzyłam drzwi. Odziwo były zamknięte.
- Hm, dziwne- zdziwił się Justin- Przecież mówił, że jest w domu.
W takim razie musiałam wyjąć swoje klucze i otworzyć drzwi. Kiedy już weszłam do domu i to co tam ujrzałam przeszło moje oczekiwania.
- Matko- szepnęłam pod nosem. Justin również oniemiał i złapał mnie za ramię stoją za mną.
- Będzie miał zajęcie- powiedział Justin pokazując na ten bałagan..bałagan? TO BYŁ ISTNY ŚMIETNIK. Na podłodze walały się szklane szkatułki i różne gazetki z biżuterią. Na blacie w kuchni leżały jakieś materiały i breloczki. Na kanapie w salonie były porozrzucane różne koraliki, guziki, diamenciki i jakieś różne kamienie szlachetne. Zaraz na wejściu leżał portfel, od razu poznałam to był portfel Meggi, obok niego leżały jakieś drobne pieniądze. Do tego na podłodze centralnie na środku leżał odkurzacz.
- Kurwa mać, jak można być takim bałaganiarzem- westchnęłam ze złością.
- Co oni tu bawili się w jubilera czy co?!- wkurzył się.
Popatrzyłam na to ostatni raz i poszłam na górę.
- Gdzie idziesz?- spytał Justin.
- Do pokoju, przecież nie będę stała na środku i przeżywała bałagan naszych przyjaciół- wyjaśniłam opierając się o barierkę schodów. Justin rozglądnął się na boki i popatrzył na mnie.
- W takim razie ja też idę.
   Leżeliśmy z Justinem na łóżku z 30 minut, robiliśmy to tak często, że aż czułam się zaniepokojona nudą w naszym związku.
- Justin..-zaczęłam- Czemu my właściwie nic nie robimy?- spytałam prosto z mostu.
- Przez tego maluszka, robimy o wiele mniej rzeczy- powiedział pieszczotliwie głaskając mnie po brzuchu.
W prawdzie to było urocze.
- No, ale przecież kobiety w ciąży robią dużo rzeczy- podniosłam się- Nie wiem, chociażby chodzą na spacery, chodzą na zakupy, albo ćwiczą, a ja nic- zmartwiłam się.
- Mam pomysł- podniósł się- Chodźmy na spacer.
- Nie chce mi się- opadłam na łóżko.
- Emily- Justin odchrząknął- Chcesz, żeby to jedzenie, którego jesz o wiele więcej niż kiedyś odkładało się w tkankę tłuszczową przez to, że ciągle leżysz?- próbowałam mi tu wmawiać.
- A może masz racje?- przeraziłam się- Może faktycznie się tak stanie- Justin pokiwał głową jak na niego popatrzyłam.
   Justin zmotywował mnie do tego żebym w końcu wstała z łóżka, kurczę.. a mówiłam mu, że byłby dobrym trenerem, takich właśnie teraz potrzebują, bo ludzie są zbyt leniwi, żeby sami się motywować do ćwiczeń.
- I co gotowa?- podszedł do mnie kiedy właśnie ubierałam jakąś dużą koszulkę.
- No już prawie- powiedziałam przeciągając ją przez głowę.
Wzięłam jeszcze tylko torebkę z kluczami od auta , z kluczami od domu, z telefonem, z portfelem i z jakąś wodą.
Podeszłam do niego i chwyciłam go za rękę, zmierzaliśmy po schodach do wyjścia omijając zaistniały bałagan. Właśnie kiedy zatrzymaliśmy się, żeby ubrać buty poczułam, że coś mi zawibrowało. Dostałam sms-a. To była Meggi.
"Nie musicie się o nas martwić właśnie wracamy :)", potem wysłała "A i sorki za bałagan"
No tak cała Meggi,"sorki" i myśli ze załatwione. Mam nadzieje, że nie myśli, że za nią posprzątamy .
- Co tam, coś się stało?- spytał Justin.
- Nie to tylko Meggi- schowałam telefon do torby i chwyciłam za swoje buty.
   Justin zamknął drzwi i podał mi klucze, które schowałam do swojej torebki. Chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę parku, jednak dość szybko bo 3 metry od wejścia naszego domu zobaczyliśmy Meggi szła z Joe i machała do mnie, ja również jej odmachałam. Zatrzymaliśmy się z Justinem bo chcieliśmy na nich poczekać, kiedy byli już dostatecznie blisko zauważyłam, że Meggi wyraźnie się z czegoś cieszyła. Jednak pierwszy raz w życiu zobaczyłam tak nagłą zmianę nastroju. Meggi rozbiegając się w moją stronę spojrzała przestraszona w prawo, zrobiłam to samo..zobaczyłam jego.., mojego dręczyciela. Wszystko działo się tak szybko, że nie mogłam nawet się ruszyć. Jedyne co stało się tak szybko, to poczułam jak Justin odepchnął mnie do przodu, ponieważ ten debil celował we mnie pistoletem, jednak mimo wszystko, że zmieniłam swoje położenie on dalej próbował we mnie celować. Wszyscy przechodnie zatrzymali się, ale żaden z nich nie próbował mnie obronić, ani powstrzymać tego psychopaty. Justin wtedy popchnął mnie tak, że sam mimowolnie przechylił się do tyłu, nie mógł zareagować na kolejny strzał. To co pamiętam to to, że Megs dobiegła do mnie krzycząc "Emily nie!", jak w mgnieniu oka, zobaczyłam, że rzuca się przede mnie i zasłania mnie przed drugim strzałem. Momentalnie zobaczyłam, że Megs upada na ziemie nie przytomna z krwawiącą głową.
- NIE!- rozdarłam się. Już nie obchodziło mnie czy on strzeli trzeci raz i mnie zabije, jednak o dziwo nie zrobił tego, popatrzyłam w jego stronę, żeby zobaczyć co się z nim stało, okazało się, że jakiś przechodzien złapał do od tyłu,a Justin szybko tam podbiegł i już dzwonił na policję. Justin przygwozdził go do ziemi i zabrał mu pistolet.
Megs leżała przede mną nieprzytomna.
- Proszę cię obudź się- złapałam jej głowę i podparłam na swoim udzie. Obroniła mnie. To wszystko stało się w przeciągu trzech sekund,a trwało wydawało mi się jakby trwało jak jakiś dwu godzinny film akcji.
Joe szybko do niej podszedł nachylił się nad nią i ujął jej twarz w dłonie- Obudź się- zdołał z siebie wydusić.

*Joe*
Widok, nieprzytomnej Megs przyprawiał mnie o rozpacz i nieprzyjemne ciarki, widziałem, że Emily odeszła i dzwoni po karetkę, natomiast ja byłem w ciężkim szoku i nie umiałem zrobić nic..
Jedyne co utkwiło mi w głowie to słowa Justina, który próbował mnie szkolić..poczułem, że to właśnie jest ten moment i to w tym momencie, który Justin nazwał "znaczącym" Moment, w którym będzie źle.
- Kocham cię- wyszeptałem przytulając ją.
Jednak kiedy nachyliłem się, żeby ją uściskać, przeżyłem wewnętrzną pustkę i rozpacz jakiej jeszcze nigdy w moim nędznym życiu nie zaznałem ani razu. Moja księżniczka nie oddychała
- Nie!- wrzeszczałem- Nie! Nie odchodź! Meggi, słyszysz mnie?!- próbowałem ją obudzić- Meggi nie odchodź słyszysz?! Nie poradzę sobie bez ciebie!
Natychmiast podbiegła do mnie Emi.
- Joe?- spytała cicho z rozpaczą, bo po mojej minie na pewno umiała wyczytać więcej niż zrozumieć moje słowa.
- Ona odeszła!- zacząłem ryczeć. Zauważyłem, że każdy się na nas patrzy, nawet Justin, który był daleko, wkuł swój wzrok w nas.
- Kocham cię!! Kocham cię Meggi, kocham cię nad życie. Miałem ci to powiedzieć jak miałabyś odejść, ale nie o takie odejście mi chodziło!- krzyczałem w przestrzeń- Nie o to chodziło- zawyłem pod nosem, patrząc na Meggi, leżała spokojnie..po prostu odeszła.

*Emily*
Po krzykach Joe, mogłam zauważyć, że ona odeszła..Moja jedyna najlepsza przyjaciółka, była dla mnie jak siostra, odeszła. Opadłam na ziemie i chwyciłam jej rękę.
- Dlaczego to była ona?! Dlaczego nie zabił mnie?!- wrzeszczałam- Dlaczego jej to zrobiłeś skurwielu?!- popatrzyłam na przygniecionego przez Justina, byłego narzeczonego mojej matki- Jesteś potworem!- wykrzyczałam. Popatrzyłam na Megs i poczułam jak zalewam się łzami, które wolno opadając na jej twarz. Jej twarz była promienna jak sobotnie poranki, które uwielbiałyśmy. Nie mogłam uwierzyć, że moja przyjaciółka oddała za mnie życie. Ciągle dotykałam ją po szyi i przybliżałam swoją twarz do jej, żeby sprawdzić, czy na pewno jeszcze nie oddycha..Była bezwładna. Strzał musiał być trafny..udało mu się..właśnie straciłam przez niego przyjaciółkę. Dalej nie mogłam w to uwierzyć. Ciągle trzymałam jej głowę w swoich rękach i przytulałam ją mocno do siebie. Ciągle wyłam obłędnie i nie mogłam przestać. Trzymałam ją tak długo dopóki, ktoś po kilkunastu minutach nie wyrwał mi jej z rąk.
- Panienko musimy ją zabrać- powiedział do mnie jakiś typ z karetki.
- Czy ona na prawdę nie żyję?!- pytałam zrozpaczona, przytykając ją do swojej piersi.
Justin podszedł do mnie i pogłaskał mnie po głowie, widziałam, że jemu też było smutno i nawet miał zaszklone oczy, mimo wszystko oni się na prawdę lubili.
Ratownik medyczny popatrzył na Justina, a potem na mnie- Niestety..
- Nie to nie może być prawda- szepnęłam, a oni zabrali mi ją z nóg- Nie! Nie zabierajcie jej- Oni ignorowali moje słowa..jakbym była wredną małolatą i wsadzili ją na nosze przykrywając ją białym workiem.
- Nie!- wrzasnęłam i podbiegłam tam, ale Justin złapał mnie- Nie zabierajcie jej! Nie zabierajcie mi jej!- wyłam, ale kiedy zamknęli drzwi od auta, wiedziałam, że to koniec.
Przytuliłam się mocno do Justina i wyłam mu w ramię. Nie mogłam uwierzyć w to, że moja kochana przyjaciółka, odeszła i już jej nigdy nie zobaczę, nigdy się z nią nie pośmieje, nigdy nie zobaczę jej szczęścia,ani tego jak przeżywa resztę dni swojego życia...Chciała mnie ratować, ale jakim kosztem..wiem jedno, że to co sobie kiedyś przyrzekłyśmy będzie dla mnie zawsze najważniejsze na świecie " Będziemy najlepszymi przyjaciółkami zawsze nawet po śmierci"
KILKA DNI POTEM
Dalej nie mogłam się otrząsnąć po śmierci Megs. Jednak już w ogóle nie poznawałam Joe, chodził smętny i nie odzywał się do nikogo. Kilka razy przyjechali do nas rodzice Megs. byli zrozpaczeni zresztą nie trudno jest ich zrozumieć..kilka dni temu stracili córkę. Podejrzewałam nawet, że rodzice Megs mają mi za złe jej śmierć, ale nie chcieli mi tego powiedzieć. Byłam wrakiem człowieka..nie chciałam, żeby to tak się skończyło. Teraz dopiero jak ją straciłam, zobaczyłam jak bardzo potrzebowałam jej obok siebie..nie wyobrażam sobie, żeby ktoś inny w przyszłości mógłby mi ją zastąpić..to ona była moim aniołkiem.
Właśnie dzisiaj czekał mnie kolejny z najgorszych dni w moim życiu..pogrzeb Meggi.
- Kochanie- podszedł do mnie Justin, kiedy zobaczył, że znowu płaczę..płakałam cały czas- Wiesz, że ona dalej jest z tobą- usiadł obok mnie i mnie objął.
- Justin ja już nigdy jej nie zobaczę..nigdy jej nie usłyszę i nigdy jej nie przytulę- zaszlochałam- Nie mogę w to uwierzyć- pociągnęłam nosem, kiwając głową.
- Ona była na prawdę wspaniała..dopiero potem to zrozumiałem. Wiem co czujesz Emily- pogłaskał mnie, a ja pośpiesznie wstałam.
- Nie kurwa, nikt nie wie jak się czuje- podeszłam do okna- Ona oddała za mnie życie, nigdy sobie tego nie wybaczę, będę miała to na sumieniu.
- Emily- podszedł do mnie- Ona cię na prawdę bardzo kochała- powiedział- Pomyśl, Meggi na pewno jest szczęśliwa, że mogła poświęcić się dla swojej najlepszej przyjaciółki- uśmiechnął się lekko.
- Słyszysz siebie?- skrzywiłam się. Podeszłam do lustra i poprawiłam swoją sukienkę. Byłam już gotowa do wyjścia. Ja, Justin, Joe i rodzicie Meggi odprawiliśmy je pożegnanie, tylko tak mogłam sprawić, że przestane się czuć za to winna.
***
Jazda tym autem na cmentarz sprawiła, że byłam wykończona..ten stres szybko pokazał efekty..kiedy ostatnio byłam na badaniu u ginekologa, powiedział mi, że rozwój dziecka zmienił tor. Justin i Ja od razu się zmartwiliśmy, ale jak mogłam się nie stresować w takich momentach. Wiedziałam, że narażam na to dziecko i to sprawiało, że czułam się o wiele gorzej.
Justin ciągle trzymał mnie za rękę, ja nerwowo zawsze ją ściskałam, bo tylko wtedy mogłam zachować emocje w swoim ciele.
Weszliśmy na cmentarz, zauważyłam miejsce, w którym miał obyć się pogrzeb od razu tam podeszła i ujrzałam, ubrana w czarną sukienkę Meggi. Leżała tak spokojnie z zamkniętymi oczami, po prostu nie mogłam się z tym pogodzić..no nie mogłam.
- O nie- podeszłam do Justina i szybko się w niego wtuliłam wylewając na niego wszystkie łzy.
***
Po tych wszystkich przeżyciach, pojechaliśmy do domu
Ten dom już nie był taki sam..nic już nie było takie same jak jej nie było obok mnie..nic nie była warte niczego. Czułam się jakbym odeszła razem z nią..czułam się winna.
Położyłam się do łóżka i chciałam zasnąć by o tym wszystkim zapomnieć..nie dało się. Teraz już wiem, że Megs to była jedyna osoba, której nigdy nie zapomnę, jest moją przyjaciółką..NAJLEPSZĄ przyjaciółką.
-----------------
Hejka dzisiaj taki smutny rozdział.
Śmierć Megs na pewno zmieniła bloga..
Napiszcie mi jak się wam podoba
Komentujecie-Motywujecie